sobota, 9 lipca 2016

Opowiadania - Zapiski z Planety W - Sen






  Miałem sen, ale było to raz, że brnąłem przez krystaliczne śniegi w górę nieznanego mi miasta a domy jako brązowe i granatowe plamy spajały się ze sobą swymi ostrymi czubami.  
 Pod białym niebem krążyły czarne, smukłe ptaki wlatując czasem w głuche szczeliny płaczu. 
 To miejsce było złe. Powietrze przecinały surowe linie. Wszystko gołe, osierocone. 
Bezkres wpisany w każdą cząstkę wszystkiego, co się tam znajdowało, przeraził mnie. 
Poczułem na szyi lodowaty uścisk rozpaczy. Oczy miałem otwarte bo nie mogłem ich zamknąć. Płakać też nie mogłem. 


 Moje łzy był nieme. 
 Nie wiedziałem dokąd sunę tak bezładnie i bezwiednie.


 W pewnym momencie zza wysokich gór, które spały nad miastem, wysunął się mały kształt, cały czarny i dymiący. Dziwne uczucie mnie ogarnęło, że ten niewiadomy byt jest może moją nadzieją, moim ukojeniem -   że przyszedł tu by złączyć się ze mną jakąś nadzwyczajną rozmową. 
Chciałem wyciągnąć ku niemu ręce ale moje ciało było splątane przez jakąś  siłę, przez niewidzialne sznury beznadziei i smutku. Ciągnęły mnie w dół, trzymały mocno. 


Zacząłem się zastanawiać, dlaczego się tu znalazłem.


Czarny kształt kotłował się przez chwilę, powietrze wokół niego gęstniało i migotało. Nagle zamarznięta ziemia zatrzęsła się i z czarnego dymu wyskoczył jak z ciemnego wora wściekły pies, cały z metalu. Konstrukcja jego była prosta - zespawany był gdzieniegdzie w niechlujny sposób i nie miał wyraźnych znaków. Wydał mi się jednak ogromny i przerażający. Trwoga ogarnęła mnie szaleńcza gdy spojrzałem w jego puste ślepia. Wielkie zębiska zaświeciły mi przed oczami a każde jego kłapnięcie metalową paszczą wywoływało w srebrzystych górach lawinę. 
Spływała tak niebieska lawa raz z jednego zbocza, raz z drugiego bez ustanku, bo gdy tylko próbowałem złapać oddech i przymknąć powieki,  wściekłe kły były bliżej i bliżej, szarpiąc powietrze metalowym łoskotem. Patrzyłem się więc w te wilcze ślepia, widziałem walące się góry i czarne ptaki fruwające w popłochu. 


Byłem bardzo bezsilny. Zrozumiałem, że wszystko to trwa ułamek sekundy, nie więcej, a gdy się  obudzę przerodzi się to w wieczność , ba - może już się przerodziło - przecież na planecie W nie mogłem odmierzać czasu. Mrugnąłem kilka razy. Wściekłe ślepia cofnęły się nagle i metalowy pies odwrócił się i pobiegł górską ścieżką gdzieś daleko, w nieznane. Nie była to jednak ucieczka.  
  Górskie zbocza dymiły jeszcze przez chwilę a potem nastała martwa cisza. Byłem w tym samym miejscu, z którego zacząłem swą wędrówkę. Widziałem granatowe plamy, czarne plamy, domy, ostre dachy, płacz, głuche szczeliny smutku... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz