niedziela, 23 października 2016

K R Y S Z T A Ł (Opowiadania Niejasne)


Historia dziennikarza Szpaka i podkomisarza Ostojskiego, bohaterów osadzonych w Polsce lat 90, uwikłanych w niecodzienną intrygę. 


W I E C Z Ó R  P I E R W S Z Y


  Jakiś czas temu, na ulicy Dojnowskiej wybuchł pożar.
Pożar nie był wielki, bo obejmował tylko jedno, małe mieszkanko. Mieszkanko całkiem nieznane, aż do wybuchu pożaru. Aż do wybuchu pożaru myślałem, że wszystko wiem o moich sąsiadach i ich życiu. Ich szczoteczkach do zębów, przejedzonych niedzielnymi obiadami brzuchach, porozrzucanych po podłodze skarpetach i o małym psie, co srał w windzie.
Bo przecież na każdym osiedlu, w każdym bloku, w każdej klatce jest albo i powinien być  taki pies. Bez takiego psa nie można w pełni wyobrazić sobie smrodu codzienności, która mnie otaczała. To proszę to sobie teraz, szanowni Państwo wyobrazić. Ten smród i całą resztę - całe moje wyobrażenie o losach Świata i Wszechświata, zupełnie, jak dziś wiem, błędną , proszę sobie powoli wyobrażać.
  Podkomisarz Ostojski podszedł do mnie leniwym krokiem, jakby od niechcenia wyjmując  z kieszeni notes. Noc była ciemna i zimna. Przed chwilą padał deszcz. Ja stałem na mokrym asfalcie dygocząc. Zmarzłem jak pies. Ale nie ten z windy. Podkomisarz zatrzymał się naprzeciwko mnie i pochylił w moją stronę tak, że o mało nie stykaliśmy się nosami. Byliśmy prawie jak Eskimosi. Prawie, bo nie trącaliśmy się noskami ...
- Denna ta robota - szepnął uśmiechając się ironicznie - "To ma być zart?" - pomyślałem z irytacją.  Ostojski machał się teraz raz w lewo raz w prawo niczym speszona baletnica i patrzył w ziemię - Co widziałeś? Co słyszałeś? Masz coś? Napiszemy o tym? - spytał nagle bez tchu, jedno pytanie po drugim, jakby ktoś postrzelił go od tylu w jego tłusty zadek. Westchnąłem  spoglądając na niego nieco podejrzliwe. Bo niby jak mogłem normalnie patrzeć na wariata?
- Nie mam nic. To zwykły pożar, co to ma być? Nic się nie stało. To mieszkanie było puste od lat... od zawsze  - odpowiedziałem beznamiętnie.
- Też mi coś - mruknął Ostojski i kopnął przed siebie kamyk.
  Marszałkowska to była taka ulica, którą lubiliśmy chodzić. Bo ja lubiłem przejść się czasem z Ostojskim Marszałkowską jak nic nie mieliśmy do uzgodnienia, jak nie było żadnych ciekawych spraw albo po prostu, jak chciało nam się pić a nie chciało nam się jechać taxi. Tak po prostu.
Szliśmy długo w milczeniu, bo beznadziejna to była noc i beznadziejny czas. Nic się nie działo. Porozrzucane w moim pokoju na Dojnowskiej papiery leżały tak miesiącami i gniły, bo nic nie mogłem od dawna napisać. Nic z nich nie wynikało , więc deptałem po nich  codziennie, nie sprzątając ich nawet bo nie miałem w tym żadnego celu. Niech sobie tam poleżą, bo mi wszystko jedno. Deszcz lał niemal codziennie, a  zwłaszcza wieczorami, co ja nawet lubiłem, ale po co się oddawać temu deszczu skoro nie mogę nic z tym zrobić. Jak mam docenić deszcz , skoro kapie on bez sensu w mój parapet i denerwuje mnie, gdy chcę zasnąć. Właściwie to ja wcale nie chcę spać. Tylko muszę. Bo nic nie muszę.
Tak w milczeniu doszliśmy do naszej ulubionej knajpy, w której całe szczęście było ciepło i tłoczno. Jak jest tłoczno to jest ciepło. I jest ciekawie.
Ostojski usiadł przy stoliku nieopodal baru a ja zamówiłem butelkę wódki. Mój towarzysz spojrzał na mnie zimnym wzrokiem. Zmieszałem się nieco i zmieniłem zamówienie.
Podałem mu kieliszek whiskey i oboje piliśmy w milczeniu. Byla dwudziesta druga.
- Na pewno niczego nie zauważyłeś? - odezwał się w końcu pan Podkomisarz Ostojski patrząc w sufit. Pomyślałem, że bawi się w prokuratora.
- Wyobrażasz sobie, że jesteś prokuratorem? - spytałem ze szczerym zainteresowaniem.
- Co? Nie ! Słuchaj, już dawno ani ja, ani Ty nie zrobiliśmy niczeczego, co by miało sens ! - stuknął przy tym pięścią w stół niczym zezłoszczony szlachcic. Wyobraziłem go sobie z wąsami, że ma te wąsy, długie i zakręcone na końcach i że z tymi wąsami wyglada jak Pan Wojewoda, który zaraz będzie zakąszał ogórkiem niedzielną wódkę...
- Szpak, czy Ty mnie w ogóle słuchasz? Posłuchaj mnie przez chwilę. Już wcześniej nad tym myślałem, że tak nie może być - ja bez rozwiązanej sprawy od roku, Ty z marnymi artykulikami do tych śmieciowych gazet, koniec tego ...  - wziął duży łyk whiskey, odsapnął po czym utkwił we mnie swoje małe, szare oczka. Skupiłem wzrok i ja.
Patrzyliśmy na siebie jak dwa durnie.  W końcu odezwałem się od niechcenia :
- Co proponujesz? "Ale to oklepane zapytanie" - pomyślałem równocześnie i skrzywiłem się nieco.
Ostojski jednak chyba tylko czekał na to właśnie zdanie, bo w mig odchylił się do tyłu, zaczerpując powietrze w płuca, co wyglądało raczej tak, jakby wsysał wszystkie zapachy knajpy do swojego ogromnego brzucha, gotowego w każdej chwili wybuchnąć. Odczekał chwilę (na strawienie) i rzekł :
- Moja odpowiedź jest prosta : zamieńmy się miejscami.
Ubrany w czerwony, dziwny sweter barman podszedł nagle do nas, stawiajac nam butelkę whiskey na stole a my nawet nie drgnęliśmy. Brzuch Ostojskiego falował co prawda w rytm jego przyspieszonego oddechu ale ja zamarłem - To jest proste - ja zabieram się za węszenie i pisanie, a Ty dostaniesz mój przydział, gnata i mundur. Proste jak dwa razy dwa. To jest cztery. Cztery tygodnie i pah ! Sprawa morderstwa z Łódzkiej rozwiązana, a no i ten pożar,  pożarik, u Ciebie na Dojnowskiej - to Ty się tym zajmiesz.
- Tylko tyle? - spytałem z przekąsem ale z dziwnym uśmiechem na twarzy. Byłem raczej spokojny. Ostojski siedział bokiem do mnie, nogi z wielkimi buciorami walnął na stół. Przez moment patrzył się przed siebie a potem spojrzał na mnie ciepłym aczkolwiek bystrym wzrokiem :
- Jeszcze jedno - rzekł - nikomu ani słowa.
Otworzyłem oczy ze zdziwienia niczym małe dziecko, dziwiące się słowami dorosłych. Czy w ogóle istnieją takie dzieci? Głupie porównanie. Głupia musiałabyć też moja mina, bo Ostojski zatrzęsł się ze śmiechu tak, jakbym od co najmniej godziny opowiadał mu najlepsze dowcipy. No cóż, szklanki się dopełniały i dopełniały, a były dopełniane przez czerwony, dziwny sweter, który w końcu zasnął przy ostatnim kieliszku, kładąc czarną czuprynę między mną a Ostojskim.  Z "Mleczka" wyszliśmy o drugiej.
Ja w czapce podkomisarza a Ostojski z moją wyświechtaną, dziennikarską teczką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz