piątek, 30 grudnia 2016

BAJKA O CYBORGU, CO ZJADAŁ URAN NA ŚNIADANIE

                         
                                                  O Cyborgu, co zjadał Uran na śniadanie


 W Galaktyce Mao, nazwaną tak od Chiońskiego boga Mao przez lud Chionów, co był do Chińczyków podobny, świeciła gwiazda o ramionach pięciokątnych. Ramiona te miała chropowate i rozległe, święcące srebrnym blaskiem, toteż Chiończycy nazywali ją Asan, Gwiazdą Srebrną.
Co roku, w porach zimowych, gwiazda ta ruszała swe potężne ciało, korpus swój wyginała błyszcząc przy tym mocniej i wyraźniej i ruszała w głąb Galaktyki Mao, na zimową podróż.
Mało kto wiedział, że Gwiazda Asan zamieszkana była przez osobnika nadto dziwnego dla Chionów, bowiem znali postać jego tylko z rycin i rysunków skalnych, namazanych przez Chiońskich mędrców. Wielu z nich uznawanych za szalonych czarodziejów, zamykani byli później w grotach Chiońskich gór, by na zawsze już pozostać w ciemnych jaskiniach ze swymi dziwnymi rysunkami. Tylko dzieci Chiońskie wierzyły w stwora i nieraz spoglądały z żółtej ziemi w niebo, wypatrując lecącej gwiazdy Asan.
 A stwór Cyborgiem się zwał, tak po prostu, bo szkarłatny był cały i srebrny, jak jego planeta.
Wysoki był na sześćdziesiąt metrów, głowę miał prostokątną a usta wycięte jako jeden, podłużny pasek, w którym świeciły się srebrne zębiska. Spoglądał Cyborg często w dół, swoje stopy próbując dostrzec, lecz zlewały się one z chropowatą powierzchnią gwiazdy. Ponadto, burze srebrzystych jonów nieraz ograniczały całkowicie widoczność Cyborga. Potrafił tak nasz Cyborg chodzić z głową spuszczoną całymi dniami, aż nie raz, nie dwa, gwiazdę obszerną całą obszedł. Robił się przy tym straszliwie głodny, więc po każdej swojej wędrówce przysiadał na kraterze i wielkimi łapami rwał z ziemi Uran, który przylepiał się często do powierzchni gwiazdy Asan, zwłaszcza wtedy, gdy wędrowała ona pośród zimowych galaktyk.
 Razu pewnego, w zimową noc, gwiazda Asan zapędziła się w bardzo głęboką sferę Mao, gdzie mróz był wielki, aż strzępki jej zamieniły się w ostre, lodowate kolce. Cyborg wędrował wówczas z głową w dół schowaną od paru dobrych dni i zmęczył się potwornie. Usiadł zatem bezmyślnie, wydając z siebie głębokie westchnięcie " yyyyyych!", aż para poleciała w Kosmos i dotarła do samej ziemi Chionów. Zatrzęśli się Chiończycy przez chwilę i poszli dalej spać. Cyborg tymczasem, patrząc pustym wzrokiem przed siebie, sięgnął prawą  łapą po Uran. Przegryzając srebrnymi zębami pierwiastek zaczął czuć, że coś go kuje w Cyborgowy zadek. Pokręcił się zatem i usadowił wygodniej lecz kłucie nie ustało. To zmusiło Cyborga to powstania, co zrobił z wielkim trudem, bo tak umęczony był cała drogą. Zniżył się jak tylko mógł : schylił swoje cielsko najniżej, jak się tylko dało, aż mu zatrzeszczały spawania na plecach, wytężył wzrok i ujrzał w końcu swoje stopy. Ucieszyłby się tym niesamowicie gdyby nie to,że kłucie dalej nie ustępowało. Wyprostował się zatem i stał tak przez chwilę. W końcu, po dłuższym namyśle, obrócił się i ponownie zniżył, tym razem w inną stronę. Po paru chwilach dostrzegł, że coś przed nim wyrasta i kłuje go w nos. Były to kolce, które od mrozu wielkiego wyrastały raz po raz na chropowatej powierzchni gwiazdy. Zdziwił się Cyborg i zrazu zimna doznał. Nie znał jednak innego zajęcia niż jedzenie i podążanie za swymi stopami. Po dłuższym namyśle, wybrał to pierwsze. Wziął łapami swemi największą bryłę Uranu leżącą nieopodal i wpakował do swoich ust. Gryzł tak i gryzł, wysilił się nieco i zauważył, że Uran zaczyna parować, tworząc wokół niego miły, ciepły obłoczek. Siedział tak w błogim cieple Cyborg, jednak gwiazda poczęła szybciej się obracać, wlatując w coraz większy mróz. Kolce wyrastały teraz co kilka sekund, a jeden z nich mało nie przebił Cyborgowej stali. Wziął więc w łapy Cyborg szybko kolejne porcje pierwiastka i serwował je sobie raz po raz, wciskając do buzi. Trwała tak zatem urańska uczta dzień i noc bez ustanku, bo droga była długa i mroźna. Zjadał Cyborg Uran na śniadanie, zjadał na kolacje, zjadał na obiad i podwieczorek. Jadł i jadł , a gwiazda Asan mknęła dalej, w głąb arktycznej przestrzeni galaktyki Mao.
 Uczta Cyborga pozostawiała za sobą ślady na niebie, w postaci wielkich, srebrzystych obłoków, które z pary uranu się wzięły. Dostrzegli to Chiończycy i w popłochu poczęli tłumaczyć nieznane im zjawisko. Znaleźli się zatem tacy, którzy uważali, że to wielki Smok Dżinga zieje zimnym ogniem, by nowy rok zapowiedzieć. Inni twierdzili,że Lew Uku, strażnik Galaktyk, ugania się za gazelą i kurz za sobą zostawia. Przybiegli jednak tacy, którzy pomrukiwać zaczęli, że to Cyborg zezłościł się na lud Chionów, gdy pozamykaliby oni mędrców w grotach. Teraz oto Cyborg, postanowił zapewne ich ukarać i planetę całą zniszczyć. Pomruki te usłyszały dzieci Chiońskie, które zaraz poczęły podskakiwać, głośno wykrzykując do nieba : Cyborgu oszczędź nas ! Cyborgu, my Cię kochamy!  Matki Chiońskich dzieci spojrzały nań koślawymi oczami, po czym poszły do domów parzyć kawę. Mężowie Chiońscy zwołali za to naradę, zebrali się w kręgu nad górą Manu i radzili. Uradzili wówczas, że należy wysłać jednego Chiona, jako przedstawiciela ich wszystkich, by z Cyborgiem porozmawiał i udobruchał go. Wybrano więc Chiona małego, cienkiego, co ledwo trzymał się na chiońskiej ziemi, którego wiatr mógł szybko zanieść w odległe zakamarki galaktyki Mao. Poleciał tak Chiończyk, Cinu-Ciono zwanym, w podróż swego życia. A mędrcy wrócili do domów i przy kawie śmiali się głośno.
 Cinu-Ciono leciał długo, swoje małe ciałko opatulając raz po raz szalikiem, które dało mu jedno z Chiońskich dzieci. Do szaliczka tego przylepiony był papirus, z rysunkiem Cyborga w serduszku. Leciał i leciał Cinu-Ciono, oczy zamykając i marząc o wielkich wyspach, koralowcach, diamentach i wyrastających z nieba tęczach. Widział nieraz on takie tęczę po drugiej stronie urwiska góry Manu, daleko, niemal za horyzontem. Nikt jednak nigdy nie uwierzył mu, że takowe tęcze istnieją. Cinu-Cio wracał zawsze do domu wyśmiany, ale otoczony grupką dzieci, które z chęcią słuchały jego opowieści o kolorowej drodze.
  Kiedy bohater Chioński wleciał w końcu w mroźną sferę galaktyki Mao, przebudził go zrazu mróz niezmierny. Takiego zimna Cinu nie czuł nigdy na swojej planecie. Owinął więc szalik jeszcze mocniej wokół szyi i dryfował dalej. Ujrzał dnia któregoś wielką chmurę, w którą zaraz wleciał. Brnął tak i brnął, zastanawiając się, czy wleciał już może w chmarę kurzu po Lwie Uku. A może znajduje się już w oparach zimnego ognia Smoka Dżinga? Gdzie są owe pastwiska, rozciągające się po galaktyce, gdzie są fortece i zdobne pałace, które opisywali Chiońscy mędrcy? Zastanawiał się tak Cinu długo, aż w końcu usnął ponownie.
 Obudziło go niemiłe uczucie, jakby ktoś kuł go kolcem w brzuch. Otworzył oczy Chiończyk i zobaczył zrazu srebrną przestrzeń, obrośniętą całą w błyszczących kolcach. Piękny był to widok chociaż surowy i odmienny od tego, do którego Cinu-Ciono przywykł. Przemierzył niepewnym krokiem Cinu kawałek gwiazdy Asan, zauważył jednak, że bez problemu jest w stanie poruszać się tutaj, bo taki był cieńki, że przeciskał się z łatwością przez kolczaste szczeliny. Dotarł po długiej wędrówce do czubka piątego ramienia, gdzie zobaczył znajomą mu chmurę. Stanął Cinu na palcach, jednak nie dostrzegł, co przysłania srebrzysta chmara. Usłyszał jednak przeraźliwy jazgot : ughm ! ughm ! ughm ! Jęczała przeciwna istota. Nagle, wielkie oczyska i prostokątna twarz zniżyła się ku niemu. "To Cyborg !" - pomyślał Cinu. Istotnie, był to Cyborg, który uciekając przed kolcami wdrapał się na ramię gwiazdy Asan, zjadając coraz więcej Uranu, bo strasznie się przy tym namęczył. Cinu-Ciao odchrząknął uroczyście i wyrecytował starannie :
- Drogi Cyborgu, witam Cię w imieniu ludu Chionów, który zamieszkuje dziesiątą planetę galaktyki Manu, zrodzony z Boga Ziemi Indu, obdarowany wielkim rozumem i potężną siłą umysłu....
Cyborg wypluł nagle wielki kawałek metalu, który zaplątał się gdzieś z wiązkami Uranu w jego buzi. Cinu-Ciao zmieszał się nieco ale kontynuował :
-.... nasz lud od dawna poszukiwał Ciebie i Twoich przodków, czcząc Twoją podobiznę co dzień, na śniadanie dając w ofierze przysmaki najróżniejsze....
Cyborg wpatrując się bezmyślnie w przybysza począł grzebać sobie w metalowej buzi, bo uran utkwił gdzieś między zębami. Z uszu jego wydobywała się wówczas ciepła para, która buchała raz po raz w biednego Cinu-Ciao.
-....chcielibyśmy podziękować Ci za łaskę daną nam i prosić, abyś tę chmurę przepiękną raczył...-wybełkotał zupełnie zniechęcony i przestraszony Chiończyk, lecz przerwał mu Cyborgu rycząc na głos " UUUUUUGHHHHHHAAAAAAAA!", co kichnięciem miało być zwykłym, a tak przestraszył przy tym gościa, że ten ukrył się szybko za wielką zbitką Uranu.
" No nie, to nie ma sensu" - stwierdził w myślach Cinu " Muszę szybko coś wymyślić, bo zaraz pożre i tę bryłę, a potem mnie!". Począł zatem Cinu główkować intensywnie, tak bardzo, że jego malutkie ciało stało się czerwone, a z głowy para mu ulatywała od ilości myśli i intensywnej pracy. Zobaczył to zrazu Cyborg, który ciepło umiłował w tym trudnych dla niego czasach mrozu. Wyciągnął zatem swoją łapę i nim się Cinu obejrzał, znajdował się w srebrnych kleszczach.
- P-p-uść mnie! Czego chcesz? - jęknął Cinu z przerażeniem. Ze strachu w mig przestał myśleć, co skutkowało tym, że z jego głowy nie leciała już ciepła para. Zawiedziony Cyborg upuścił Cinu na ziemię i usiadł ze smutkiem. Chiończyk stał tak w osłupieniu przed wielkim cielskiem Cyborga i począł rozmyślać plan ucieczki. "Jeśli szybko zacznę biec, może uda mi się dotrzeć na skraj planety, a tam, rzucę się z ostatniego ramienia w wir galaktyki tak, by wiatr Zachodni podniósł mnie do domu. Muszę tylko obrać odpowiedni kierunek.... - myślał Cin-Ciao, a  z jego uchu poczęła wylatywać mgiełka.
" AAAAAAHMMM!" Cyborg podskoczył aż z wrażenia i  wyciągnął ręce ku przybyszowi, tym razem nie łapiąc go jednak.
- Czego on chce? Myśl Cinu, myśl !
 Przypomniało się jednak Cinu, że mędrcy chiońscy zawsze wyśmiewali go i że nie jest chyba najlepszy w myśleniu. Przypomniały mu się drwiące uśmieszki chiońskich mam. Zatęsknił w końcu Cinu do urwiska góry Manu, z której podziwiał tęczę, w której istnienie nich nie był w stanie uwierzyć...W końcu, przypomniał sobie wieczory, kiedy siedział przed grotami chiońskimi, gdzie zamknięci w samotności spali szaleni mędrcy... Smutno się zrobiło Cinu i popatrzył z łzami w małych oczach na Cyborga. Podbiegł nagle do niego i legł mu w ramionach, płacząc przy tym głośno. A z uszu, z ust, z głowy, leciała mu ciepła para, która zaraz otaczała całą postać Cyborga. Tak bardzo smutny był Cinu-Ciao. Cyborg zmieszać się nie mógł, bo nie znał takiego uczucia, jednak dobrze wiedział, jak to jest być otoczonym ciepłą mgiełką chroniącą go od mrozu. Utulił zatem metalowymi dłońmi chiończyka i odsapnął tak bardzo, że podmuch ulgi wywiał gwiazdę Asan w inną, tropikalną galaktykę Ninu. Tak zatem zniknęła gwiazda Asan z pola widzenia Chionów. Zniknął też kurz i niebo przejaśniało. Mędrcy chiońscy, Ci, którzy nie byli uznani za szalonych, wyszli na górę Manu, wyczekując powrotu Cinu. Ten jednak nie przybywał, więc mędrcy uznali, że zjadł go wielki Lew Uku. Mamy chiońskie dalej parzyły kawę, a dzieci przesiadywały wieczorami nad urwiskiem góry Manu, wypatrując Cyborga i jego przyjaciela.
 Gdzie byli? Co robili? Podróżowali daleko w galaktyce Ninu, śpiąc w gorące noce, by myśli nie przywoływać i nie parować zbytnio. Odwiedzali nieraz galaktykę Mao, bawiąc się wtedy w łamigłówki i zagadki. Cyborg nie ganiał już za swymi stopami, lecz biegał za Cinu-Ciao, który uciekał raz po raz w jakieś zakamarki gwiazdy Asan,przeciskając się z łatwością przez las błyszczących kolców. A Cyborg kłapał z zadowoleniem paszczą i łba swojego już nigdy nie zwieszał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz