piątek, 30 grudnia 2016

BAJKA O CYBORGU, CO ZJADAŁ URAN NA ŚNIADANIE

                         
                                                  O Cyborgu, co zjadał Uran na śniadanie


 W Galaktyce Mao, nazwaną tak od Chiońskiego boga Mao przez lud Chionów, co był do Chińczyków podobny, świeciła gwiazda o ramionach pięciokątnych. Ramiona te miała chropowate i rozległe, święcące srebrnym blaskiem, toteż Chiończycy nazywali ją Asan, Gwiazdą Srebrną.
Co roku, w porach zimowych, gwiazda ta ruszała swe potężne ciało, korpus swój wyginała błyszcząc przy tym mocniej i wyraźniej i ruszała w głąb Galaktyki Mao, na zimową podróż.
Mało kto wiedział, że Gwiazda Asan zamieszkana była przez osobnika nadto dziwnego dla Chionów, bowiem znali postać jego tylko z rycin i rysunków skalnych, namazanych przez Chiońskich mędrców. Wielu z nich uznawanych za szalonych czarodziejów, zamykani byli później w grotach Chiońskich gór, by na zawsze już pozostać w ciemnych jaskiniach ze swymi dziwnymi rysunkami. Tylko dzieci Chiońskie wierzyły w stwora i nieraz spoglądały z żółtej ziemi w niebo, wypatrując lecącej gwiazdy Asan.
 A stwór Cyborgiem się zwał, tak po prostu, bo szkarłatny był cały i srebrny, jak jego planeta.
Wysoki był na sześćdziesiąt metrów, głowę miał prostokątną a usta wycięte jako jeden, podłużny pasek, w którym świeciły się srebrne zębiska. Spoglądał Cyborg często w dół, swoje stopy próbując dostrzec, lecz zlewały się one z chropowatą powierzchnią gwiazdy. Ponadto, burze srebrzystych jonów nieraz ograniczały całkowicie widoczność Cyborga. Potrafił tak nasz Cyborg chodzić z głową spuszczoną całymi dniami, aż nie raz, nie dwa, gwiazdę obszerną całą obszedł. Robił się przy tym straszliwie głodny, więc po każdej swojej wędrówce przysiadał na kraterze i wielkimi łapami rwał z ziemi Uran, który przylepiał się często do powierzchni gwiazdy Asan, zwłaszcza wtedy, gdy wędrowała ona pośród zimowych galaktyk.
 Razu pewnego, w zimową noc, gwiazda Asan zapędziła się w bardzo głęboką sferę Mao, gdzie mróz był wielki, aż strzępki jej zamieniły się w ostre, lodowate kolce. Cyborg wędrował wówczas z głową w dół schowaną od paru dobrych dni i zmęczył się potwornie. Usiadł zatem bezmyślnie, wydając z siebie głębokie westchnięcie " yyyyyych!", aż para poleciała w Kosmos i dotarła do samej ziemi Chionów. Zatrzęśli się Chiończycy przez chwilę i poszli dalej spać. Cyborg tymczasem, patrząc pustym wzrokiem przed siebie, sięgnął prawą  łapą po Uran. Przegryzając srebrnymi zębami pierwiastek zaczął czuć, że coś go kuje w Cyborgowy zadek. Pokręcił się zatem i usadowił wygodniej lecz kłucie nie ustało. To zmusiło Cyborga to powstania, co zrobił z wielkim trudem, bo tak umęczony był cała drogą. Zniżył się jak tylko mógł : schylił swoje cielsko najniżej, jak się tylko dało, aż mu zatrzeszczały spawania na plecach, wytężył wzrok i ujrzał w końcu swoje stopy. Ucieszyłby się tym niesamowicie gdyby nie to,że kłucie dalej nie ustępowało. Wyprostował się zatem i stał tak przez chwilę. W końcu, po dłuższym namyśle, obrócił się i ponownie zniżył, tym razem w inną stronę. Po paru chwilach dostrzegł, że coś przed nim wyrasta i kłuje go w nos. Były to kolce, które od mrozu wielkiego wyrastały raz po raz na chropowatej powierzchni gwiazdy. Zdziwił się Cyborg i zrazu zimna doznał. Nie znał jednak innego zajęcia niż jedzenie i podążanie za swymi stopami. Po dłuższym namyśle, wybrał to pierwsze. Wziął łapami swemi największą bryłę Uranu leżącą nieopodal i wpakował do swoich ust. Gryzł tak i gryzł, wysilił się nieco i zauważył, że Uran zaczyna parować, tworząc wokół niego miły, ciepły obłoczek. Siedział tak w błogim cieple Cyborg, jednak gwiazda poczęła szybciej się obracać, wlatując w coraz większy mróz. Kolce wyrastały teraz co kilka sekund, a jeden z nich mało nie przebił Cyborgowej stali. Wziął więc w łapy Cyborg szybko kolejne porcje pierwiastka i serwował je sobie raz po raz, wciskając do buzi. Trwała tak zatem urańska uczta dzień i noc bez ustanku, bo droga była długa i mroźna. Zjadał Cyborg Uran na śniadanie, zjadał na kolacje, zjadał na obiad i podwieczorek. Jadł i jadł , a gwiazda Asan mknęła dalej, w głąb arktycznej przestrzeni galaktyki Mao.
 Uczta Cyborga pozostawiała za sobą ślady na niebie, w postaci wielkich, srebrzystych obłoków, które z pary uranu się wzięły. Dostrzegli to Chiończycy i w popłochu poczęli tłumaczyć nieznane im zjawisko. Znaleźli się zatem tacy, którzy uważali, że to wielki Smok Dżinga zieje zimnym ogniem, by nowy rok zapowiedzieć. Inni twierdzili,że Lew Uku, strażnik Galaktyk, ugania się za gazelą i kurz za sobą zostawia. Przybiegli jednak tacy, którzy pomrukiwać zaczęli, że to Cyborg zezłościł się na lud Chionów, gdy pozamykaliby oni mędrców w grotach. Teraz oto Cyborg, postanowił zapewne ich ukarać i planetę całą zniszczyć. Pomruki te usłyszały dzieci Chiońskie, które zaraz poczęły podskakiwać, głośno wykrzykując do nieba : Cyborgu oszczędź nas ! Cyborgu, my Cię kochamy!  Matki Chiońskich dzieci spojrzały nań koślawymi oczami, po czym poszły do domów parzyć kawę. Mężowie Chiońscy zwołali za to naradę, zebrali się w kręgu nad górą Manu i radzili. Uradzili wówczas, że należy wysłać jednego Chiona, jako przedstawiciela ich wszystkich, by z Cyborgiem porozmawiał i udobruchał go. Wybrano więc Chiona małego, cienkiego, co ledwo trzymał się na chiońskiej ziemi, którego wiatr mógł szybko zanieść w odległe zakamarki galaktyki Mao. Poleciał tak Chiończyk, Cinu-Ciono zwanym, w podróż swego życia. A mędrcy wrócili do domów i przy kawie śmiali się głośno.
 Cinu-Ciono leciał długo, swoje małe ciałko opatulając raz po raz szalikiem, które dało mu jedno z Chiońskich dzieci. Do szaliczka tego przylepiony był papirus, z rysunkiem Cyborga w serduszku. Leciał i leciał Cinu-Ciono, oczy zamykając i marząc o wielkich wyspach, koralowcach, diamentach i wyrastających z nieba tęczach. Widział nieraz on takie tęczę po drugiej stronie urwiska góry Manu, daleko, niemal za horyzontem. Nikt jednak nigdy nie uwierzył mu, że takowe tęcze istnieją. Cinu-Cio wracał zawsze do domu wyśmiany, ale otoczony grupką dzieci, które z chęcią słuchały jego opowieści o kolorowej drodze.
  Kiedy bohater Chioński wleciał w końcu w mroźną sferę galaktyki Mao, przebudził go zrazu mróz niezmierny. Takiego zimna Cinu nie czuł nigdy na swojej planecie. Owinął więc szalik jeszcze mocniej wokół szyi i dryfował dalej. Ujrzał dnia któregoś wielką chmurę, w którą zaraz wleciał. Brnął tak i brnął, zastanawiając się, czy wleciał już może w chmarę kurzu po Lwie Uku. A może znajduje się już w oparach zimnego ognia Smoka Dżinga? Gdzie są owe pastwiska, rozciągające się po galaktyce, gdzie są fortece i zdobne pałace, które opisywali Chiońscy mędrcy? Zastanawiał się tak Cinu długo, aż w końcu usnął ponownie.
 Obudziło go niemiłe uczucie, jakby ktoś kuł go kolcem w brzuch. Otworzył oczy Chiończyk i zobaczył zrazu srebrną przestrzeń, obrośniętą całą w błyszczących kolcach. Piękny był to widok chociaż surowy i odmienny od tego, do którego Cinu-Ciono przywykł. Przemierzył niepewnym krokiem Cinu kawałek gwiazdy Asan, zauważył jednak, że bez problemu jest w stanie poruszać się tutaj, bo taki był cieńki, że przeciskał się z łatwością przez kolczaste szczeliny. Dotarł po długiej wędrówce do czubka piątego ramienia, gdzie zobaczył znajomą mu chmurę. Stanął Cinu na palcach, jednak nie dostrzegł, co przysłania srebrzysta chmara. Usłyszał jednak przeraźliwy jazgot : ughm ! ughm ! ughm ! Jęczała przeciwna istota. Nagle, wielkie oczyska i prostokątna twarz zniżyła się ku niemu. "To Cyborg !" - pomyślał Cinu. Istotnie, był to Cyborg, który uciekając przed kolcami wdrapał się na ramię gwiazdy Asan, zjadając coraz więcej Uranu, bo strasznie się przy tym namęczył. Cinu-Ciao odchrząknął uroczyście i wyrecytował starannie :
- Drogi Cyborgu, witam Cię w imieniu ludu Chionów, który zamieszkuje dziesiątą planetę galaktyki Manu, zrodzony z Boga Ziemi Indu, obdarowany wielkim rozumem i potężną siłą umysłu....
Cyborg wypluł nagle wielki kawałek metalu, który zaplątał się gdzieś z wiązkami Uranu w jego buzi. Cinu-Ciao zmieszał się nieco ale kontynuował :
-.... nasz lud od dawna poszukiwał Ciebie i Twoich przodków, czcząc Twoją podobiznę co dzień, na śniadanie dając w ofierze przysmaki najróżniejsze....
Cyborg wpatrując się bezmyślnie w przybysza począł grzebać sobie w metalowej buzi, bo uran utkwił gdzieś między zębami. Z uszu jego wydobywała się wówczas ciepła para, która buchała raz po raz w biednego Cinu-Ciao.
-....chcielibyśmy podziękować Ci za łaskę daną nam i prosić, abyś tę chmurę przepiękną raczył...-wybełkotał zupełnie zniechęcony i przestraszony Chiończyk, lecz przerwał mu Cyborgu rycząc na głos " UUUUUUGHHHHHHAAAAAAAA!", co kichnięciem miało być zwykłym, a tak przestraszył przy tym gościa, że ten ukrył się szybko za wielką zbitką Uranu.
" No nie, to nie ma sensu" - stwierdził w myślach Cinu " Muszę szybko coś wymyślić, bo zaraz pożre i tę bryłę, a potem mnie!". Począł zatem Cinu główkować intensywnie, tak bardzo, że jego malutkie ciało stało się czerwone, a z głowy para mu ulatywała od ilości myśli i intensywnej pracy. Zobaczył to zrazu Cyborg, który ciepło umiłował w tym trudnych dla niego czasach mrozu. Wyciągnął zatem swoją łapę i nim się Cinu obejrzał, znajdował się w srebrnych kleszczach.
- P-p-uść mnie! Czego chcesz? - jęknął Cinu z przerażeniem. Ze strachu w mig przestał myśleć, co skutkowało tym, że z jego głowy nie leciała już ciepła para. Zawiedziony Cyborg upuścił Cinu na ziemię i usiadł ze smutkiem. Chiończyk stał tak w osłupieniu przed wielkim cielskiem Cyborga i począł rozmyślać plan ucieczki. "Jeśli szybko zacznę biec, może uda mi się dotrzeć na skraj planety, a tam, rzucę się z ostatniego ramienia w wir galaktyki tak, by wiatr Zachodni podniósł mnie do domu. Muszę tylko obrać odpowiedni kierunek.... - myślał Cin-Ciao, a  z jego uchu poczęła wylatywać mgiełka.
" AAAAAAHMMM!" Cyborg podskoczył aż z wrażenia i  wyciągnął ręce ku przybyszowi, tym razem nie łapiąc go jednak.
- Czego on chce? Myśl Cinu, myśl !
 Przypomniało się jednak Cinu, że mędrcy chiońscy zawsze wyśmiewali go i że nie jest chyba najlepszy w myśleniu. Przypomniały mu się drwiące uśmieszki chiońskich mam. Zatęsknił w końcu Cinu do urwiska góry Manu, z której podziwiał tęczę, w której istnienie nich nie był w stanie uwierzyć...W końcu, przypomniał sobie wieczory, kiedy siedział przed grotami chiońskimi, gdzie zamknięci w samotności spali szaleni mędrcy... Smutno się zrobiło Cinu i popatrzył z łzami w małych oczach na Cyborga. Podbiegł nagle do niego i legł mu w ramionach, płacząc przy tym głośno. A z uszu, z ust, z głowy, leciała mu ciepła para, która zaraz otaczała całą postać Cyborga. Tak bardzo smutny był Cinu-Ciao. Cyborg zmieszać się nie mógł, bo nie znał takiego uczucia, jednak dobrze wiedział, jak to jest być otoczonym ciepłą mgiełką chroniącą go od mrozu. Utulił zatem metalowymi dłońmi chiończyka i odsapnął tak bardzo, że podmuch ulgi wywiał gwiazdę Asan w inną, tropikalną galaktykę Ninu. Tak zatem zniknęła gwiazda Asan z pola widzenia Chionów. Zniknął też kurz i niebo przejaśniało. Mędrcy chiońscy, Ci, którzy nie byli uznani za szalonych, wyszli na górę Manu, wyczekując powrotu Cinu. Ten jednak nie przybywał, więc mędrcy uznali, że zjadł go wielki Lew Uku. Mamy chiońskie dalej parzyły kawę, a dzieci przesiadywały wieczorami nad urwiskiem góry Manu, wypatrując Cyborga i jego przyjaciela.
 Gdzie byli? Co robili? Podróżowali daleko w galaktyce Ninu, śpiąc w gorące noce, by myśli nie przywoływać i nie parować zbytnio. Odwiedzali nieraz galaktykę Mao, bawiąc się wtedy w łamigłówki i zagadki. Cyborg nie ganiał już za swymi stopami, lecz biegał za Cinu-Ciao, który uciekał raz po raz w jakieś zakamarki gwiazdy Asan,przeciskając się z łatwością przez las błyszczących kolców. A Cyborg kłapał z zadowoleniem paszczą i łba swojego już nigdy nie zwieszał.

czwartek, 8 grudnia 2016

Dzienniki Pociągowe

Dzienniki Pociągowe

Podróż Pierwsza
5:50, stacja Białystok

2 grudzień 2016

Czasem śnią mi się pociągi.
Siedzę w przedziale, wracam z wielkiego miasta i widzę świat zza wagonowych okien. Ostatni raz, kiedy śniło mi się o pociągach przeżyłam katastrofę. Zderzyliśmy się z jakąś wielką wiązką światła... Siedziałam trochę na kolei. Była noc.
Czasem śnią mi się pociągi.
Ale częściej samoloty. Samoloty śnią mi się prawie zawsze, ciągle są ze mną. Samoloty duże i samoloty małe. Poznałam już we śnie wnętrza przeróżnych samolotów. W niektórych z nich grała muzyka. Niektóre lądowały szybko, płynnie, inne były niespokojne, jeszcze inne rozbijały się... Czasem we śnie widzę samolot, który zaraz runie, a później tylko kłęby dymu unoszą się nad blokami, polami...
Samolot, którym ostatnio leciałam we śnie nie był duży ale ciężko było się do niego dostać. Fartem udało mi się kupić bilet dla mnie i podróżujących ze mną osób. Byliśmy w Anglii, chcieliśmy wrócić do domu. Czułam się bardzo daleko od domu, jednocześnie będąc w domu, tym drugim...
Lotnisko było ogromne, miało nazwę na literę "B" i kończyło się jakby zlepkiem słów "tfrd".
To by się zgadzało, bo bywałam nieraz na Brentford, to jedna z dzielnic Londynu.
Kiedy usadowiliśmy się na swych miejscach, samolot zaczął ruszać z hukiem. Pogoda była paskudna - szalała burza z piorunami, niebo było całe szare, gdzieś z boku było widać ciemną granatową chmurę. Wiał spory wiatr. Wjechaliśmy na pas startowy, jednak musieliśmy się zatrzymać. Okazało się, że na jednym z silników widać jakąś czerwoną substancję. Wszyscy myśleliśmy, że to krew.
Sen był długi, zbyt długi na dziś. Gdy samolot poderwał się do góry musieliśmy po chwili lądować - niektórzy z nas w pośpiechu wybiegli z samolotu, skacząc mu po skrzydłach, inni - według przykazu załogi - zostali. Byliśmy na obcym lądzie, uciekaliśmy jak najdalej, bo baliśmy się, że maszyna wybuchnie. Później szukało nas wojsko...

Z Dorką wyruszyłyśmy dziś do Gdyni. Jest ciemno i zimno.


ok 11:00 , gdzieś za Giżyckiem.

Widziałam przez okno dom na skarpie. Dom z zagraconym podwórkiem. Pełen skarbów w środku. Podwórko drewniane, z uroczym, krzywym płotkiem. Płotek malowany bladą czerwienią, stopiony w mlecznej mgle. Blaszane, wesoło porozrzucane różności zapełniały spowity mgłą ogród.
Wszystko to przez sekund parę.

Ja i Dorka prawie śpimy. W pociągu jest za ciepło. Właściwie, to mi do "prawie" jest daleko.
Pieką mnie oczy, jakby były rozżarzone.
A za oknem tylko mgła i mgła....


P O T W Ó R Z D O L I N Y G E N D U B A J K A P I E R W S Z A (Sierpień 2016)

                                                                 
                                                 P O T W Ó R  Z  D O L I N Y  G E N D U
                                                   
                                                        B A J K A    P  I E  R W S Z A



   
   Gdy Księżyc zgasł, nad Doliną Gendu zapanowała Bezkresna Ciemność. Spokojne góry spowiła czarna mżawka a brzeg Doliny zamarł, wydmuchując ostatnie, mgliste tchnienie ku tafli srebrnego jeziora.
    W granatowym Lesie Złudzeń siedział Potwór. Wędrował on wiele dni przez Ciemnię Zdarzeń umorusany  w Czerni Nocy, zgarbiony i brzydki. Czuł, jakby ciężkie sklepienie nieba osuwało się powoli na jego włochate barki a ta ciemność przytłaczała go niezmiernie.
Szukał Księżyca.
   W końcu, po dłuższym odpoczynku, wstał z wielkiego głazu i ruszył w dalszą wędrówkę. Brnąc przez ciemnicę nastąpił Potwór na gałąź kolczastą, której ostry kolec wbił się szyderczo w jego łapę, zadając mu ból  tak ogromny, że jego ukryte oczy przykryła na chwilę mgła. Wściekł się Potwór jednak nie zaprzestał wędrówki i zły szedł dalej.

    A kolec był jadowity.
 
    Przedzierając się po omacku przez krzewy dotarł na skraj leśnej przepaści, której dno sięgało do najgłębszych tajemnic Doliny , pod której ziemią płynęło pasmo tajemniczych tuneli. W tunelach tych błyszczały skryte klejnoty i nienarodzone gwiazdy, które milczały pulsując spokojnie tajemniczym blaskiem. Tunele wypełnione były czystym powietrzem i podmuchem letniego wiatru a zajść można było nimi w Krainę Marzeń, a stamtąd dalej, do Przestworzy Nieznanych  aż do Nieskończoności.
  Włochaty Potwór stał nad przepaścią oddychając ciężko. Rozejrzał się dookoła, mrużąc swoje niepoznane oczy, jakby szukał w gęstwinie Lasu jakiejś podpowiedzi.
Przepaść przypominała mu zgniłą jamę i nie chciał mieć z nią nic wspólnego, chociaż sam w połowie już gnił. Ból przedarł go ogromny i zawyłby z całych sił, lecz nie miał do czego. Wszystko bowiem zniknęło, oddychał tylko on i Las Złudzeń nad Doliną Gendu.

                                                                                  ***

   Długo zastanawiał się , czy nie wskoczyć do przepaści. Stał tak i stał a wokół niego zaczął kręcić się Wietrzny Wir, który skrywał w sobie wszystkie Pory Roku. Wir ten tańczył tajemniczo, unosząc w powietrzu kolorowe liście. Las Złudzeń zaszumiał złowrogo, by zaraz dać się porwać do Wietrznego Tańca.
    Przeniósł się zatem Potwór w krainy odległe, gdzie woda pachnie marzeniem, a powietrze zbliża do siebie oddechy, do pól wyściełanych złotym zbożem, których dotknięcie rodzi miękkość serca i unosi duszę w górę do białego nieba. Zobaczył Potwór piękne, czerwone iskry spadające z nieboskłonu, wilgotne, pachnące kwiaty umoczone w deszczu i spojrzenia błyskające fiołkami w odbiciu wielkich jezior. Ścieżki wypełnione żółtym piaskiem zaprowadziły Potwora w leśne zaułki,gdzie kora drzew oddychała głośno a dalej, za turkusowymi wzgórzami, kryło się tysiące słów niepoznanych.
    Przebiegł Potwór przez kręte drogi, wysadzane błyszczącymi kamieniami, które w nocy świeciły blaskiem fluoru, patrząc z dołu na wędrowców i pił też krystaliczną wodę z wijących się między trawami potoków. Zwiedził Potwór jaskinie głębokie, gdzie drzemały Diamentowe Tajemnice, przemknął przez drogi i doliny, przeglądając się w kałużach, widząc swój pysk  włochaty  w odbiciu chmur, zdążył też ubrudzić się lepką żywicą, której zapach koił go i otulał atłasową chustą.
    Pewnej nocy, zbłądził Potwór podczas wędrówki i zaskoczyła go burza. Wdrapał się więc na ogromne, bocianie gniazdo, wtulił się w miękką słomę  po czym zasnął .
     Tymczasem burza narastała.
     Wzbił się w powietrze szereg majestatycznych chmur, kłęby Dymu Nicości otoczyły Potwora i jego gniazdo tworząc szare tornado. Skulił się Potwór tak, że siano przebiło gąszcz jego grubej, brudnej sierści. Zacisnął ciężkie powieki tak, że uleciały z nich dwie kamienne łzy, tocząc się po ziemi. Z łez tych powstała  kamienna lawina, która spadała w drogi i pola, niszcząc złote zboża, roztrzaskując pachnące sosny i zapychając jaskinie wraz z Diamentowymi Tajemnicami.Wciskał się ten ciężki potok łez w najskrytsze  miejsca, turkusowe wzgórza i makowe pola. Roztrzaskując bezlitośnie lśniące klejnotami drogi. Toczyły się tak kamienie w dal, a Potwór spał, drżąc raz po raz w ciepłym gnieździe. Nagle, w górę do szarego nieba wzbiły się kłęby dymu miłości, a z niego ciskały błyskawice czerwone.Ostre iskry przeleciały ze świstem przez Las Gendu,znikając zaraz w ciemnościach. 

  Potwór przetarł włochatą twarz i począł powoli wyłaniać się z szarej otchłani. Poczuł zaraz jak rwąca siła podrywa go do góry, a następnie ciska o ziemię. Uderzył Potwór zębiskami o czarną glebę. Kolec kuł go potwornie. Był to jeszcze większy ból niż ten, który jest w stanie wytrzymać nawet silny, dorosły potwór górski. Podniósł się z czarnej ziemi i rozejrzał. Zdał sobie sprawę, że znowu stoi nad znajomą przepaścią, która spokojnie rozdzielała Las. 
  Właściwie Potwór nie pamiętał, jak i dlaczego skoczył w ciemne czeluści przepaści. Potwory nieraz działają instynktownie, chociaż zdarza się, że za czymś bardzo tęsknią. Wtedy ich potworze serce rwie pustka i tęsknota, która jednak daje im nadzieję. Nadzieja ta przeradza się w ogromną siłę i determinację, a potwór wie wtedy, że tam, dokąd zmierzają jego włochate łapy jest ukojenie i dobro. 
  Nasz Potwór szukał Księżyca. 
                                                                              ***
   Korytarze gwiezdnych tuneli zaślepiły początkowo Potwora swoim tkliwym blaskiem.
Zmrużył więc Potwór swe dziwne oczy, by zaraz powoli otworzyć je z zachwytem. Gwiezdne światło migotało spokojnie,  a pod łapami dało się poczuć przyjemną wilgoć - to klejnoty roztapiały się pod wpływem ciepła. Topniejące kamienie tworzyły kolorowe strumyki, które pięły się w górę tunelu, zachęcając Potwora do dalszej wędrówki. Przez chwilę stwór wahał się, jak zwykle, jednak skręcił pewnym krokiem w najjaśniejszy z gwiezdnych tuneli. Gdy ujrzał ścianę obsypaną kryształami, zapomniał wnet o bolącym kolcu i nieprzyjemnej burzy. Szorstkimi łapami począł pacać delikatnie zbocza ścian, przeczesując w uczuciem każdy skrawek. Przymknął swoje oczy i brnął dalej i dalej, wdychając w nozdrza gwiezdny pył.
 Tak oto Potwór stał się wirtuozem, artystą malarzem. Rzeźbiarzem, który czarnymi pazurami delikatnie odrapywał skalne przestrzenie, szlifierzem, który opuszkami spękanych łap szlifował i lepił gwiezdne kształty, a sierścią brudną zarysowywał i szpachlował. Gwiezdne światło wysuszyło mu sierść, gwiezdny pył wysuszył ją ciepłem swoim. Sunął tak Artysta w górę i w dół, zgodnie ze świetlnymi korytarzami, krocząc po kryształowych wodach. Serce  jego wypełniała na zmianę euforia i spokój, aż łzy diamentowe skapywały z jego ślicznej, włochatej twarzy. Myślał jednak, że to diamentowy deszcz skrapla się ze sklepienia, bo nie wiedział, że takowe łzy w sobie posiada. Zamknął wreszcie Potwór oczyska wielkie i głębokie, brązowe niczym kora szlachetnych drzew. Westchnął z całych sił i oddech ten wyparł go na powierzchnię.
  Oto znajdował się Potwór nad brzegiem wielkiego Jeziora Snów. Skalisty brzeg oświetlony był światłem z tafli, która wydawała się mienić srebrem i niebieską szarością. Panowała tu cisza, a nad wszystkim mieniła się ogromna Luna. Księżyc przeogromny tak, że zasłaniał niemal całe sklepienie. Wpatrzył się potwór w niego nie mogąc uwierzyć w prawdziwość Nocnej Gwiazdy. Nad brzegiem siedziała przykurczona postać. Potwór widział ją niewyraźnie. Wyciągnął łapy ku Lunie. I stał tak nieruchomo,  wdychając mroźne powietrze, chłonąc blask Księżycowej tafli. 


                                                                        * * * 




wtorek, 1 listopada 2016

Gdzie jesteś Scooby Doo , przybądź tu bo mamy plan szalony !



Cześć ! 





 Ponieważ jesteśmy (a przynajmniej co po niektórzy) w temacie Halloween,
duchów, zmorków i strachów to postanowiłam przypomnieć oraz przybliżyć Wam cudowną, uwielbianą (tak, przeze mnie...) bajkę Scooby Doo , a właściwie :
"FILM Z SERII Scooby Doo Gdzie jesteś?"

 Może od początku ... seria bajek o Scoobym i jego nastoletnich ziomków powstała oczywiście w Stanach Zjednoczonych a produkcja ma swój początek w 1969 roku ! Twórcami bajki jest popularny duet Hanna-Barbera, pod którego nazwą wyprodukowanych zostało wiele animowanych hitów. Później, w 2001 r. pieczę nad kreskówką przejęła wytwórnia Warner Bros.

Czterej nastolatkowie i pies 

 Pomysł na bohaterów a także na tytułową postać należał do niejakiego Freda Silvermana. Pierwotna wersja bajki miała nosić tytuł Mysteries Five i opowiadać o pięciu nastolatkach demaskujących potwory - także imiona bohaterów różniły się od dzisiejszej wersji a tytuł zmieniono na Who's S-S-Scared? ( s-s-straasznie )

Scooby Doo a Sinatra 

 Podczas lotu samolotem, pewnego, zapewne słonecznego dnia (a może i nie..) Silverman usłyszał piosenkę Franka Sinatry "Strangers in the Night" , w której brzmią słowa "Dooby-Dooby-Doo..." (końcowe sekundy utworu). Tak właśnie powstał Scooby Doo ! Banalne, ale ciekawy jest tytuł piosenki w odniesieniu do naszej bajki.. Strangers in the Night - Nieznajomi nocą/w nocy

Przypadek?





" Scooby Dooby Doo ! "


 Sam Scooby jest oczywiście psem  a dokładnie dogiem niemieckim, stworzonym przez projektanta studia Hanna-Barbera Iwao Takomoto.
Jak podaje wikipedia, Scooby ma 7 lat psich i 49 ludzkich czyli doświadczony z niego łapacz potworów ! Ach właśnie.. Scooby jest tchórzliwy ale nie tak tchórzliwy jak jego najlepszy ziomek Kudłaty... Uwielbia Scooby Chrupki i jak  pamiętamy, zrobi wszystko by ich skosztować (czym jest często wabiony przez podstępną Velmę)





Mysteries Five czyli skład Tajemniczej Spółki 



Fred Jones jest liderem całej grupy, ma lat 16. Zawsze elegancki i opanowany, no i te blond włosy... 

Kierowca scooby wozu (to moja nazwa własna) do którego wskakuje zawsze z zawołaniem " Ja prowadzę ! "



Scooby-gang-1969.jpgDaphne Blake - modnisia bajki, urocza rudowłosa i ukochana (tak, nie bójmy się tego powiedzieć głośno !) Freda. Jej zawołanie to tkliwe, (pełne napięcia i emocji ) "o mamciu !"

Velma Dinkley - jest najmłodsza z całej grupy. I tu się zdziwiłam bo zawsze myślałam, że Velma jest najstarsza. Złudzenie to zapewne zostało wywołane przez jej okulary (które często gubi w krytycznych momentach) oraz wiedzę Velmy - ma 15 lub niecałe 16 lat i jest najmądrzejszą osobą z całej grupy. Ponoć podkochuję się w Kudłatym.

Kudłaty (ang. Shaggy; właśc. Norville Timothy Rogers) - jest właścicielem i najlepszym kumplem Scooby'ego - mają wspólne pasje i zainteresowania : jedzenie oraz uciekanie jak najdalej od zagadek i tajemniczych miejsc. W oryginalnej wersji serialu Kudłaty często mówi "zoinks!" co w Polsce zostało przetłumaczone na "kurczę!"


 Z faktów to by było na tyle, a przynajmniej w tym poście - wymieniać poszczególne elementy bajki można by długo.
Ja przejdę natomiast do tego, co uważam za najlepszą część.


Gdzie jesteś Scooby Doo , przybądź tu bo mamy plan szalony ! 


Podróż - to jest to, czym zaczyna się niemal każdy odcinek Scooby bajki - nocą, pośród mgły, nasza piątka przyjaciół z psem podróżuje Wehikułem Tajemnic i nagle się gubi..


Najczęściej w jakimś lesie, na rozdrożu mokrych dróg albo nad skalistymi brzegami groźnych mórz.

 Wyobraźcie sobie, że jedziecie podlaską,nieznaną Wam drogą i w samochodzie  nagle zaczyna brakować benzyny...  A stacja paliw nie wiadomo gdzie ! ( bo nie macie gps'a albo ten pokazuje Wam, że nie znajduje takiej lokalizacji...) Wysiadacie z samochodu, zamykacie go i idziecie przed siebie (telefon Wam padł, nie ma tak lekko).
W oddali, przez strugi deszczu widzicie małą chatkę...

  Kto nie chciałby przeżyć takiej przygody?

  Kiedyś, w letnią noc, wracałam z przyjaciółmi do domu pewnymi krętymi drogami - a dokładnie drogami w centrum Biebrzańskiego Parku Narodowego. A dzieją się tam czasem cuda niewidy. Wokół pola, lasy, wody i cisza. Na niebie, w oddali - czerwone, błyszczące fajerwerki.
Przed nami kręta, opuszczona nieco droga.
Puf !
(żartuję, nie było "puf")
Zatrzymaliśmy się powoli i leniwie nad kanałem Augustowskim - coś przebiło nam oponę.
Zerkam na telefon - za chwilę będzie północ..
Okazuje się, że nie mamy zapasowego koła.
Jest cicho, siadamy na ciepłym asfalcie.
Ktoś z nas świeci telefonem, po czym zostaliśmy ogarnięci chmarą krwiożerczych komarów. Ja jestem zmęczona, bo któryś dzień z rzędu nie spałam. Chociaż jest lato, jest mi zimno. Ktoś podaje mi bluzę.. Musimy czekać, aż przyjedzie pomoc.

Siedzimy zatem na ziemi, aż z mroku przed nami wyłania się postać...

 cdn.
...







Gdzie jesteś Scooby Doo?

Przybądź tu bo mamy plan szalony.

Gdzie jesteś Scooby Doo?

Wracaj tu, potrzebna nam twa pomoc.



Do nas Scooby Doo, pędź co tchu!  Bez Ciebie nasz plan na nic.

Chociaż cały drżysz, nie wskurasz nic, numery twoje znamy.




Trudne zagadki, gdy je weźmiesz w łapki Scooby Dooby, znikną w jeden dzień - tak jak sen.

Gdy Scooby wreszcie wyrwiesz nas z opresji, to dostaniesz Scooby coś - Piękną kość.


Scooby Dooby Doo dzień po dniu, nie grozi z Tobą nuda,

Kiedy jesteś tu Scooby Doo - to wszystko nam się uda!








piątek, 28 października 2016

~ A wczora z wieczora Z niebieskiego dwora ... Jan Żabczyc i D O N G U R A L E S K O jesienną porą.




~ A wczora z wieczora 
 Z niebieskiego dwora ...
... Miałem sen, że oderwałem się od Ziemi. 
Że jestem tym, który przyszedł tu coś zmienić ... ~


czyli Jan Żabczyc i D O N G U R A L E S K O
jesienną porą. 

 Wyszłam ostatnio z uczelni i przeszłam się do ogrodu Branickich. Po drodze odkryłam mały świat.
Świat nieco schowany, na uboczu, pośród ogołoconych teraz drzew, które złowrogo wyginają gałęzie w stronę nieba.
Niebo niebieskie, czasem szare, zalane smutnymi chmurami. A Świat spokojny, melancholiczny i trochę straszny.
Widzicie go na obrazku powyżej.
 A dzisiaj, w ten deszczowy, jesienny dzień sprzątam swój pokój słuchając utworu Brudny Algorytm, z płyty MAGNUM IGNOTUM Preludium Gurala i tak sobie myślę, że ...

(...) Miałem sen, ze oderwałem się od ziemi,
że jestem tym, który przyszedł tu coś zmienić (...)

Skąd wziął się ten świat?
Matka Boska (nie wiem jaka),  na różowym fresku, widzę kolory i palące się na dole dwa duże znicze.
Znicz to ciepło.
A jest deszczowo.
Znicz to pamięć,
A zapominam.
Czerwone znicze,
czerwień jest trochę złowroga.
Stałam chwilę w tym świecie i miałam przy sobie liść. Liść, który wcześniej spadł z drzewa ale tego nie widziałam - podniosłam go i wybrałam spośród tysięcy liści leżących pod moimi stopami. Wybrałam go, bo miał takie dwie czarne plamki.
Zestawiłam potem ów liść z Matką Bożą. Stałam w tym Świecie trochę, trochę więcej niż chwilę.

Oderwanie się od Ziemi bywa przyjemne, ale im wyżej lecisz, tym bardziej spadasz w dół. Upadki bolą ale liście spadają z drzew i ktoś je jednak podnosi. Na przykład ja.
To chyba nazywa się nadzieja?
Matka Boska wygląda bardzo ładnie, ma piękne kolory. Przyznam, że nie wiem skąd się tam wzięła. Ale tak chyba powinno być w tej własnie chwili.
Lepiej jest wiedzieć, czy nie wiedzieć?

(...) Myślałem wczoraj że znalazłem ziemi czakran
      Że zrozumiałem wreszcie na czym polega gra (...)

Czy Jezus zastanawiał się, czy jego starania nie pójdą na marne? Czy był zawsze pewien swego? Czy w ogóle istniał?

Kim i czym są dla nas nasze wzory? A co, jeśli ich wcale nie mamy?
Za dużo pytań,
za mało odpowiedzi.
Niedobrze jest wiedzieć wszystko
I nie wiedzieć nic.

A wczora z wieczora
Z niebieskiego dwora
Przypadła nowina:
Panna rodzi Syna,

Radość. Niedługo święta Bożego Narodzenia, ale wcześniej święto zmarłych. Święto wszystkich świętych?
Dowiedziałam się ostatnio, że to radosne.
I rzeczywiście, całkiem radosny ten Świat - tylko na dworze zimno.
Czasem można rozpalić ogień gdzie tylko się chce - najlepiej w wyobraźni bo tam zawsze jest miejsce.
I gdzie jeszcze?
Robak chytry zwiódł mężatkę,
Za tę winę sam wpadł w klatkę
Bo mu głowę podeptała,
Która od wieków przyjść miała,
Białogłowa 


Dobrze jest, gdy ktoś nas chroni. Czasem trzeba też chronić samego siebie. Czym jest nasze schronienie?
Schować się można wszędzie - w autobusie, w parku, w sklepie, niektórzy, słyszałam, chowają się w Bieszczadach. Tam też można. Jest bardzo ładnie.
Chciałabym pojechać w góry...



drzewa w Ogrodzie Branickich







Czasem chytre robaki zwodzą nas w nieznane. Ale wedle filozofii średniowiecza należy pamiętać, że te robaki potem nas zjedzą.
O wszystkim należy pamiętać,
Bo te znicze...

DonGuralEsko do utworu Brudny Algorytm dołączył obraz Pietera Bruegel'a "Myśliwi na śniegu" z cyklu malarza pod tytułem "Pory roku".
Obraz, niczym chłodna, zimowa wyklejanka. Myśliwi na wzgórzu,idą w stronę miasteczka, a w miasteczku ludzie...
... w oddali, kłębią się i bawią, małe czarne plamki. Są obok siebie, razem i samotnie a nad nimi czarne ptaki...

Jan Żabczyc  był  twórcą polskich kolęd, a nikt o nim nie pamięta.
Pamiętam teraz ja, bo piszę o nim pracę semestralną.
O nim, czyli o jego utworach...
Janie Z.Żabczycu, myślę o Tobie!

Posprzątałam cały pokój, pochowałam to co trzeba i mogę wyjść.
Mogę wyruszyć gdzie chcę i myśleć o tym, o co chcę zapamiętać  i pamiętać o tym, o czym chcę zapomnieć...








niedziela, 23 października 2016

K R Y S Z T A Ł (Opowiadania Niejasne)


Historia dziennikarza Szpaka i podkomisarza Ostojskiego, bohaterów osadzonych w Polsce lat 90, uwikłanych w niecodzienną intrygę. 


W I E C Z Ó R  P I E R W S Z Y


  Jakiś czas temu, na ulicy Dojnowskiej wybuchł pożar.
Pożar nie był wielki, bo obejmował tylko jedno, małe mieszkanko. Mieszkanko całkiem nieznane, aż do wybuchu pożaru. Aż do wybuchu pożaru myślałem, że wszystko wiem o moich sąsiadach i ich życiu. Ich szczoteczkach do zębów, przejedzonych niedzielnymi obiadami brzuchach, porozrzucanych po podłodze skarpetach i o małym psie, co srał w windzie.
Bo przecież na każdym osiedlu, w każdym bloku, w każdej klatce jest albo i powinien być  taki pies. Bez takiego psa nie można w pełni wyobrazić sobie smrodu codzienności, która mnie otaczała. To proszę to sobie teraz, szanowni Państwo wyobrazić. Ten smród i całą resztę - całe moje wyobrażenie o losach Świata i Wszechświata, zupełnie, jak dziś wiem, błędną , proszę sobie powoli wyobrażać.
  Podkomisarz Ostojski podszedł do mnie leniwym krokiem, jakby od niechcenia wyjmując  z kieszeni notes. Noc była ciemna i zimna. Przed chwilą padał deszcz. Ja stałem na mokrym asfalcie dygocząc. Zmarzłem jak pies. Ale nie ten z windy. Podkomisarz zatrzymał się naprzeciwko mnie i pochylił w moją stronę tak, że o mało nie stykaliśmy się nosami. Byliśmy prawie jak Eskimosi. Prawie, bo nie trącaliśmy się noskami ...
- Denna ta robota - szepnął uśmiechając się ironicznie - "To ma być zart?" - pomyślałem z irytacją.  Ostojski machał się teraz raz w lewo raz w prawo niczym speszona baletnica i patrzył w ziemię - Co widziałeś? Co słyszałeś? Masz coś? Napiszemy o tym? - spytał nagle bez tchu, jedno pytanie po drugim, jakby ktoś postrzelił go od tylu w jego tłusty zadek. Westchnąłem  spoglądając na niego nieco podejrzliwe. Bo niby jak mogłem normalnie patrzeć na wariata?
- Nie mam nic. To zwykły pożar, co to ma być? Nic się nie stało. To mieszkanie było puste od lat... od zawsze  - odpowiedziałem beznamiętnie.
- Też mi coś - mruknął Ostojski i kopnął przed siebie kamyk.
  Marszałkowska to była taka ulica, którą lubiliśmy chodzić. Bo ja lubiłem przejść się czasem z Ostojskim Marszałkowską jak nic nie mieliśmy do uzgodnienia, jak nie było żadnych ciekawych spraw albo po prostu, jak chciało nam się pić a nie chciało nam się jechać taxi. Tak po prostu.
Szliśmy długo w milczeniu, bo beznadziejna to była noc i beznadziejny czas. Nic się nie działo. Porozrzucane w moim pokoju na Dojnowskiej papiery leżały tak miesiącami i gniły, bo nic nie mogłem od dawna napisać. Nic z nich nie wynikało , więc deptałem po nich  codziennie, nie sprzątając ich nawet bo nie miałem w tym żadnego celu. Niech sobie tam poleżą, bo mi wszystko jedno. Deszcz lał niemal codziennie, a  zwłaszcza wieczorami, co ja nawet lubiłem, ale po co się oddawać temu deszczu skoro nie mogę nic z tym zrobić. Jak mam docenić deszcz , skoro kapie on bez sensu w mój parapet i denerwuje mnie, gdy chcę zasnąć. Właściwie to ja wcale nie chcę spać. Tylko muszę. Bo nic nie muszę.
Tak w milczeniu doszliśmy do naszej ulubionej knajpy, w której całe szczęście było ciepło i tłoczno. Jak jest tłoczno to jest ciepło. I jest ciekawie.
Ostojski usiadł przy stoliku nieopodal baru a ja zamówiłem butelkę wódki. Mój towarzysz spojrzał na mnie zimnym wzrokiem. Zmieszałem się nieco i zmieniłem zamówienie.
Podałem mu kieliszek whiskey i oboje piliśmy w milczeniu. Byla dwudziesta druga.
- Na pewno niczego nie zauważyłeś? - odezwał się w końcu pan Podkomisarz Ostojski patrząc w sufit. Pomyślałem, że bawi się w prokuratora.
- Wyobrażasz sobie, że jesteś prokuratorem? - spytałem ze szczerym zainteresowaniem.
- Co? Nie ! Słuchaj, już dawno ani ja, ani Ty nie zrobiliśmy niczeczego, co by miało sens ! - stuknął przy tym pięścią w stół niczym zezłoszczony szlachcic. Wyobraziłem go sobie z wąsami, że ma te wąsy, długie i zakręcone na końcach i że z tymi wąsami wyglada jak Pan Wojewoda, który zaraz będzie zakąszał ogórkiem niedzielną wódkę...
- Szpak, czy Ty mnie w ogóle słuchasz? Posłuchaj mnie przez chwilę. Już wcześniej nad tym myślałem, że tak nie może być - ja bez rozwiązanej sprawy od roku, Ty z marnymi artykulikami do tych śmieciowych gazet, koniec tego ...  - wziął duży łyk whiskey, odsapnął po czym utkwił we mnie swoje małe, szare oczka. Skupiłem wzrok i ja.
Patrzyliśmy na siebie jak dwa durnie.  W końcu odezwałem się od niechcenia :
- Co proponujesz? "Ale to oklepane zapytanie" - pomyślałem równocześnie i skrzywiłem się nieco.
Ostojski jednak chyba tylko czekał na to właśnie zdanie, bo w mig odchylił się do tyłu, zaczerpując powietrze w płuca, co wyglądało raczej tak, jakby wsysał wszystkie zapachy knajpy do swojego ogromnego brzucha, gotowego w każdej chwili wybuchnąć. Odczekał chwilę (na strawienie) i rzekł :
- Moja odpowiedź jest prosta : zamieńmy się miejscami.
Ubrany w czerwony, dziwny sweter barman podszedł nagle do nas, stawiajac nam butelkę whiskey na stole a my nawet nie drgnęliśmy. Brzuch Ostojskiego falował co prawda w rytm jego przyspieszonego oddechu ale ja zamarłem - To jest proste - ja zabieram się za węszenie i pisanie, a Ty dostaniesz mój przydział, gnata i mundur. Proste jak dwa razy dwa. To jest cztery. Cztery tygodnie i pah ! Sprawa morderstwa z Łódzkiej rozwiązana, a no i ten pożar,  pożarik, u Ciebie na Dojnowskiej - to Ty się tym zajmiesz.
- Tylko tyle? - spytałem z przekąsem ale z dziwnym uśmiechem na twarzy. Byłem raczej spokojny. Ostojski siedział bokiem do mnie, nogi z wielkimi buciorami walnął na stół. Przez moment patrzył się przed siebie a potem spojrzał na mnie ciepłym aczkolwiek bystrym wzrokiem :
- Jeszcze jedno - rzekł - nikomu ani słowa.
Otworzyłem oczy ze zdziwienia niczym małe dziecko, dziwiące się słowami dorosłych. Czy w ogóle istnieją takie dzieci? Głupie porównanie. Głupia musiałabyć też moja mina, bo Ostojski zatrzęsł się ze śmiechu tak, jakbym od co najmniej godziny opowiadał mu najlepsze dowcipy. No cóż, szklanki się dopełniały i dopełniały, a były dopełniane przez czerwony, dziwny sweter, który w końcu zasnął przy ostatnim kieliszku, kładąc czarną czuprynę między mną a Ostojskim.  Z "Mleczka" wyszliśmy o drugiej.
Ja w czapce podkomisarza a Ostojski z moją wyświechtaną, dziennikarską teczką.

sobota, 16 lipca 2016

B A J K A Podróż dookoła Słońca



Podróż dookoła Słońca 






W mieście Aganon było wiele rzeczy do zdobycia i wiele złotych monet do wygrania. W upalne dni na Rynku Głównym organizowano co roku Wystawę Przedziwności. Polana miodowym blaskiem brukowana ulica prowadziła przechodniów i zagranicznych gości wzdłuż labiryntu straganów, a ich szklane oczy wytrzeszczały się  w niemym zdziwieniu na widok takich przedziwności jak  blaszane robotyki, co fruwały dookoła spoconych sprzedawców nalewając im herbaty do blaszanych kubków albo małych, migoczących Pudełeczek Niewiedzy, które wciąż rozkładały i składały swe kolorowe, nieprzeniknione ścianki.
Tego lata, a był to miesiąc Słońca, na Wystawę przybył doktor Mun. Właściwie nie był on doktorem tylko rabusiem z odległej krainy, co łatwo można było poznać po jego czarnym jak węgiel oku.
Oko to latało czasem na wszystkie strony ale tylko wtedy, kiedy doktor Mun tego chciał a robił to tak, że nikt tego nie zauważał. Widział wtedy Mun różności niesłychane ale wszystko to zrazu zapominał i wypuszczał mglistą mgiełką w Pustynię Niepamięci.
Idąc poprzez krzykliwe stragany szukał Mun swoim okiem czegoś, ale nie wiedział do końca czego. Wędrował rytmicznym krokiem, a jego zbrązowiała peleryna trzepotała na ciepłym wietrze. Miał też Mun kapelusz wielki , który chronił go przed złotym blaskiem Aganońskiego miasta. Szukając Niewiadomoczego minął straganik ze srebrnymi rybkami, które na jego widok pomachały ogonkiem i zaraz wyparowały w powietrze jako diamentowa mgiełka. Czarnym okiem spojrzał Mun na sprzedawcę i poszybował dalej.
Drogę zaszła mu Aganońska Ba-ba, co miała zaplątaną głowę w wiele zaplątanych chust. Machała nią Ba-Ba we wszystkie strony, wykrzykując do Muna takie niesłychanie rzeczy, że z jej ust wyfruwały w popłochu małe, piszczące Wronki. Podniósł na to Mun głowę Ba-By, położył ją na ziemi, po czym sięgnął długą ręką przez otwór szyi do jej korpusu i wyjął stamtąd wielki gar z wodą. Włożył głowę Aganońskiej Ba-By do gara i pstryknięciem palca rozpalił pod nim ogień. Usiadł przy tym Mun na ziemi i czekał przez chwil parę. Kiedy woda się zagotowała, chusty Ba-By rozplątały się a on włożył jej głowę na swoje miejsce .Wszyscy potem mieli wyżerkę bo Ba-Ba w tymże garze ugotowała tradycyjną, Aganońską zupę i poczęstowała nią Muna, który zjadł w pośpiechu po czym poszedł dalej.
Za zadymionym zakrętem trafił na małego, białego Pieskomilka, który widząc go zrazu wskoczył mu pod nogi łasząc się i piszcząc przy tym niesamowicie. Pieskomilek biegał wokół stóp Muna, nie pozwalając mu przejść. Stanął więc Mun w rozkroku i wzrok swój wbił w zwierzątko myśląc co z nim począć. Wymyślił, że wyciągnie dłoń tak, by Pieskomilek mógł na nią wskoczyć, po czym wsadzi go do ciepłej  kieszeni i zabierze ze sobą w podróż po Wystawie, podczas której szuka Niewiadomoczego. Myśl ta jednak zajęła mu chwilę i gdy się w końcu zdecydował, Pieskomilek pofrunął do innego przechodnia, trzepocząc przy tym uszkami.
 Popatrzył Mun w białe niebo i ujrzał, że nad Rynkiem snują się kłęby złotego Piasku Snu. Opadały powoli: najpierw na wysłużone daszki straganów, później na zaspanych, grubaśnych sprzedawców. Po chwili wszystko pokryło się złocistym pyłem i zapanowała cisza. Mun leżał na mięciutkiej kołderce złota ale nie mógł zasnąć, bo jego węglowe oko przeszywało nieustannie przestrzeń.
" A gdyby tak przestać widzieć?" - pomyślał. Zrazu to chciał uczynić i je wykręcić, jednak chcąc unieść dłoń poczuł niesamowitą ciężkość. Siłował się tak Mun sam ze sobą przed długi czas, jednak żadnym sposobem nie mógł poderwać dłoni do góry. Postanowił więc przeczekać senną fazę Aganońskiego miasta, a ponieważ wszystko było przykryte pyłem, począł zaglądać swym okiem wgłąb siebie.
Zaczął Mun swe przeglądanie od głowy. Najpierw ujrzał ogromną,czarną przestrzeń, za którą migotało diamentowe światło.
"No tak" - pomyślał Mun - i w tym momencie światło zniknęło. Poczekał więc chwilę, a gdy z czarnej nicości znów wyłonił się tęczowy blask rzucił się za pomocą swego oka do przodu, przenikając na drugą stronę. Tam ujrzał labirynt śrubek rozmaitych i szereg przedziwnych mechanizmów, które dobrze znał, bo sam je niegdyś powymyślał. Zauważył jednak, że nie wszystkie działają a niektóre z nich kształtem nie przypominają niczego, co  kiedykolwiek byłby w stanie wydumać. Przeleciał Mun swym okiem po dziwnej maszynerii i skoczył w drugie drzwi, do szmaragdowej zjeżdżalni. Mknął nią w dół i w dół, aż spadł na miękką, błyszczącą posadzkę. Oko Muna znalazło się teraz w jakiejś przeogromnej komnacie, którą otaczało białe światło.
- Gdzie jestem? - spytał Mun swym okiem, jednak nie dostał odpowiedzi. Ujrzał za to ten sam, tęczowy blask co wcześniej i tak jak poprzednim razem rzucił się w jego stronę.
W tym momencie Mun przeniknął do samego siebie. Stał teraz na drodze, która zaczynała się pod jego stopami i Mun widział tylko jej skrawek, pomimo magicznego oka. Zewsząd otaczała go czarna próżnia. Zrobił krok na przód a wtedy, gdzieś na drugim lub trzecim horyzoncie, pojawiło się malutkie światełko. Przystąpił więc Mun do dalszej wędrówki. Zauważył, że światełkami są odkrywające się powoli skrawki świata, który skryty jest za czarną próżnią. Pojawiły się ogromne słoneczniki, wielkie i białe Odblaski Myśli, w których kłębiły się gęste, migoczące Bańki Przeróżności, a także Pustynne Wiry tryskające magnetyczną, słodką lawą. Gdzieniegdzie, daleko przed Munem padał też diamentowy Deszcz Miłości, za którym ujrzał pasmo kryształowych gór. Idąc tak żółtą drogą potknął się Mun o małe, czarne pudełeczko. Podniósł je i spytał  - Kim jesteś?
- Nie wiem - odparło pudełko i w tym momencie rozłożyło swoje migające ścianki po czym wciągnęło Muna do środka wraz ze wszystkim, co go otaczało.
Złoty Piasek Snu rozpuścił się już na dobre i targowisko leniwie wracało do życia. Sprzedawcy potrząsnęli swoimi okrągłymi głowami , strzelając przy tym jak batem swoimi długimi, pojedynczymi włosami. Nad miastem Aganon uniosła się fala okrzyków, pisków i furkot rozkładanych Przedziwności. Fala poszybowała w górę, ku Słońcu, które przepełnione jej radością zaświeciło jeszcze mocniej.
Mun podniósł się wreszcie z ziemi, zdjął swój wielki kapelusz i tak jak uprzednio sprzedawcy, potrząsnął swoją ciemną czupryną. Z czupryny tej wyleciały w pośpiechu małe Wronki, ale nikt tego nie dostrzegł. Uczuł jednak Mun jakąś lekkość w sobie i nawet rozchylił nieco pelerynę, po czym ruszył dalej. Dotarł na początek Wystawy i przystanął przy małym straganiku, na którym widniały czarne pudełeczka.
- Co to jest? - spytał Mun. Jego czarne, węglowe oko spało spokojnie.
- To są Pudełeczka Niewiedzy, proszę Pana - odpowiedział grubaśny sprzedawca i podał mu jedno z nich - to prezent, na szczęście - dodał, po czym zakasłał bo zachłysnął się zupą Aganońskiej Ba-by. Mun pstryknął palcami i sprzedawcy urósł brzuch, bo zapełnił się Aganońskimi pysznościami do pełna tak, że starczyło mu ich jeszcze na cały tydzień . Aganońska Ba-Ba powyciągała z niego nieco później smakołyków tysiące i cały wieczór trwała na Wystawie Uczta Marzeń.
A Mun? Włożył do kieszeni Pudełeczko Niewiedzy, nałożył kapelusz na głowę, dokręcił swoje czarne oko i zniknął w białych promieniach Słońca.


Kapelusz Muna, Aganońskie Słońce i lecący Pieskomilek



Aganońskie zwierzęta i owoce





środa, 13 lipca 2016

Przemyślenia - O ścianach









Cześć !

Dzisiaj moje pierwszy post z cyklu Przemyślenia

O ścianach.


 Wykonałam to zdjęcie po południu, przechodząc obok białostockiego, cudownego i pachnącego naleśnikami baru  "Opałek".
"Wrzuciłam" je na laptop i tak sobie pomyślałam, że to ściana naszych uczuć, marzeń, wrażeń i doświadczeń.

 Bo czy my nie mamy wiele warstw nałożonych na siebie? Każda z nich ma inną strukturę, inne barwy i inną historię.
A może z tymi warstwami nie jesteśmy już sobą tak do końca?
Ile trzeba czasu, żeby dokopać się do oryginalnej wersji naszej ściany?

  Ścian jest wiele. Na każdym kroku inna ściana.
 Jedna gładka, lśniąca, cała ze szkła. Gibka, elastyczna migocząca w słonecznych promieniach - taka kusząca, rozmarzona i majestatyczna.

 Są ściany potężne, jednokolorowe, sięgające nieba - tak, że trzeba zadzierać do góry nasze małe głowy, by zobaczyć jak wysoko sięgają jej wspaniałe czuby.
 Są i ściany brzydkie, brudne i ochlapane, takie, na które mówi się"fuj", albo wcale się nie mówi, bo się ich nie widzi. Na tych ściankach często rosną małe roślinki (obserwacja własna), a po tych roślinkach chodzą małe żuczki (nie zawsze, ale często tak bywa)

 Nowe ściany, dopiero co utworzone, piękne i nieskazane, na których jednak zaraz pojawia się napis w stylu "SEBA TU BYŁ" albo bohomaz, czasem nawet ładny, ale nie na swoim miejscu. Nowa ścianka z takim bohomazem albo  z "SEBĄ" ma już swój własny, oryginalny dodatek, niczym kapelusik na głowie damy. Ma z kim porozmawiać bo Seby, z tego co słyszałam, są dość rozmowni i potrafią swe rozmyślenia przenosić nawet w wymiary filozoficzne.

Fajne te Seby


 Ściany z odpadającym tynkiem, zmęczone ale tajemnicze, z bajkowymi nadrukami - takie, co pamiętają wszystko to co trzeba i to czego nie należałoby pamiętać także.
Ściany drewniane, ciepłe, przemoknięte deszczem, pachnące lasem i letnimi wspomnieniami.
Duże, małe, odkryte i schowane.
Ściany skrywające wszystko, co tylko mogą pomieścić.

Ściany życia.








sobota, 9 lipca 2016

Opowiadania - Zapiski z Planety W - Sen






  Miałem sen, ale było to raz, że brnąłem przez krystaliczne śniegi w górę nieznanego mi miasta a domy jako brązowe i granatowe plamy spajały się ze sobą swymi ostrymi czubami.  
 Pod białym niebem krążyły czarne, smukłe ptaki wlatując czasem w głuche szczeliny płaczu. 
 To miejsce było złe. Powietrze przecinały surowe linie. Wszystko gołe, osierocone. 
Bezkres wpisany w każdą cząstkę wszystkiego, co się tam znajdowało, przeraził mnie. 
Poczułem na szyi lodowaty uścisk rozpaczy. Oczy miałem otwarte bo nie mogłem ich zamknąć. Płakać też nie mogłem. 


 Moje łzy był nieme. 
 Nie wiedziałem dokąd sunę tak bezładnie i bezwiednie.


 W pewnym momencie zza wysokich gór, które spały nad miastem, wysunął się mały kształt, cały czarny i dymiący. Dziwne uczucie mnie ogarnęło, że ten niewiadomy byt jest może moją nadzieją, moim ukojeniem -   że przyszedł tu by złączyć się ze mną jakąś nadzwyczajną rozmową. 
Chciałem wyciągnąć ku niemu ręce ale moje ciało było splątane przez jakąś  siłę, przez niewidzialne sznury beznadziei i smutku. Ciągnęły mnie w dół, trzymały mocno. 


Zacząłem się zastanawiać, dlaczego się tu znalazłem.


Czarny kształt kotłował się przez chwilę, powietrze wokół niego gęstniało i migotało. Nagle zamarznięta ziemia zatrzęsła się i z czarnego dymu wyskoczył jak z ciemnego wora wściekły pies, cały z metalu. Konstrukcja jego była prosta - zespawany był gdzieniegdzie w niechlujny sposób i nie miał wyraźnych znaków. Wydał mi się jednak ogromny i przerażający. Trwoga ogarnęła mnie szaleńcza gdy spojrzałem w jego puste ślepia. Wielkie zębiska zaświeciły mi przed oczami a każde jego kłapnięcie metalową paszczą wywoływało w srebrzystych górach lawinę. 
Spływała tak niebieska lawa raz z jednego zbocza, raz z drugiego bez ustanku, bo gdy tylko próbowałem złapać oddech i przymknąć powieki,  wściekłe kły były bliżej i bliżej, szarpiąc powietrze metalowym łoskotem. Patrzyłem się więc w te wilcze ślepia, widziałem walące się góry i czarne ptaki fruwające w popłochu. 


Byłem bardzo bezsilny. Zrozumiałem, że wszystko to trwa ułamek sekundy, nie więcej, a gdy się  obudzę przerodzi się to w wieczność , ba - może już się przerodziło - przecież na planecie W nie mogłem odmierzać czasu. Mrugnąłem kilka razy. Wściekłe ślepia cofnęły się nagle i metalowy pies odwrócił się i pobiegł górską ścieżką gdzieś daleko, w nieznane. Nie była to jednak ucieczka.  
  Górskie zbocza dymiły jeszcze przez chwilę a potem nastała martwa cisza. Byłem w tym samym miejscu, z którego zacząłem swą wędrówkę. Widziałem granatowe plamy, czarne plamy, domy, ostre dachy, płacz, głuche szczeliny smutku...