sobota, 16 lipca 2016

B A J K A Podróż dookoła Słońca



Podróż dookoła Słońca 






W mieście Aganon było wiele rzeczy do zdobycia i wiele złotych monet do wygrania. W upalne dni na Rynku Głównym organizowano co roku Wystawę Przedziwności. Polana miodowym blaskiem brukowana ulica prowadziła przechodniów i zagranicznych gości wzdłuż labiryntu straganów, a ich szklane oczy wytrzeszczały się  w niemym zdziwieniu na widok takich przedziwności jak  blaszane robotyki, co fruwały dookoła spoconych sprzedawców nalewając im herbaty do blaszanych kubków albo małych, migoczących Pudełeczek Niewiedzy, które wciąż rozkładały i składały swe kolorowe, nieprzeniknione ścianki.
Tego lata, a był to miesiąc Słońca, na Wystawę przybył doktor Mun. Właściwie nie był on doktorem tylko rabusiem z odległej krainy, co łatwo można było poznać po jego czarnym jak węgiel oku.
Oko to latało czasem na wszystkie strony ale tylko wtedy, kiedy doktor Mun tego chciał a robił to tak, że nikt tego nie zauważał. Widział wtedy Mun różności niesłychane ale wszystko to zrazu zapominał i wypuszczał mglistą mgiełką w Pustynię Niepamięci.
Idąc poprzez krzykliwe stragany szukał Mun swoim okiem czegoś, ale nie wiedział do końca czego. Wędrował rytmicznym krokiem, a jego zbrązowiała peleryna trzepotała na ciepłym wietrze. Miał też Mun kapelusz wielki , który chronił go przed złotym blaskiem Aganońskiego miasta. Szukając Niewiadomoczego minął straganik ze srebrnymi rybkami, które na jego widok pomachały ogonkiem i zaraz wyparowały w powietrze jako diamentowa mgiełka. Czarnym okiem spojrzał Mun na sprzedawcę i poszybował dalej.
Drogę zaszła mu Aganońska Ba-ba, co miała zaplątaną głowę w wiele zaplątanych chust. Machała nią Ba-Ba we wszystkie strony, wykrzykując do Muna takie niesłychanie rzeczy, że z jej ust wyfruwały w popłochu małe, piszczące Wronki. Podniósł na to Mun głowę Ba-By, położył ją na ziemi, po czym sięgnął długą ręką przez otwór szyi do jej korpusu i wyjął stamtąd wielki gar z wodą. Włożył głowę Aganońskiej Ba-By do gara i pstryknięciem palca rozpalił pod nim ogień. Usiadł przy tym Mun na ziemi i czekał przez chwil parę. Kiedy woda się zagotowała, chusty Ba-By rozplątały się a on włożył jej głowę na swoje miejsce .Wszyscy potem mieli wyżerkę bo Ba-Ba w tymże garze ugotowała tradycyjną, Aganońską zupę i poczęstowała nią Muna, który zjadł w pośpiechu po czym poszedł dalej.
Za zadymionym zakrętem trafił na małego, białego Pieskomilka, który widząc go zrazu wskoczył mu pod nogi łasząc się i piszcząc przy tym niesamowicie. Pieskomilek biegał wokół stóp Muna, nie pozwalając mu przejść. Stanął więc Mun w rozkroku i wzrok swój wbił w zwierzątko myśląc co z nim począć. Wymyślił, że wyciągnie dłoń tak, by Pieskomilek mógł na nią wskoczyć, po czym wsadzi go do ciepłej  kieszeni i zabierze ze sobą w podróż po Wystawie, podczas której szuka Niewiadomoczego. Myśl ta jednak zajęła mu chwilę i gdy się w końcu zdecydował, Pieskomilek pofrunął do innego przechodnia, trzepocząc przy tym uszkami.
 Popatrzył Mun w białe niebo i ujrzał, że nad Rynkiem snują się kłęby złotego Piasku Snu. Opadały powoli: najpierw na wysłużone daszki straganów, później na zaspanych, grubaśnych sprzedawców. Po chwili wszystko pokryło się złocistym pyłem i zapanowała cisza. Mun leżał na mięciutkiej kołderce złota ale nie mógł zasnąć, bo jego węglowe oko przeszywało nieustannie przestrzeń.
" A gdyby tak przestać widzieć?" - pomyślał. Zrazu to chciał uczynić i je wykręcić, jednak chcąc unieść dłoń poczuł niesamowitą ciężkość. Siłował się tak Mun sam ze sobą przed długi czas, jednak żadnym sposobem nie mógł poderwać dłoni do góry. Postanowił więc przeczekać senną fazę Aganońskiego miasta, a ponieważ wszystko było przykryte pyłem, począł zaglądać swym okiem wgłąb siebie.
Zaczął Mun swe przeglądanie od głowy. Najpierw ujrzał ogromną,czarną przestrzeń, za którą migotało diamentowe światło.
"No tak" - pomyślał Mun - i w tym momencie światło zniknęło. Poczekał więc chwilę, a gdy z czarnej nicości znów wyłonił się tęczowy blask rzucił się za pomocą swego oka do przodu, przenikając na drugą stronę. Tam ujrzał labirynt śrubek rozmaitych i szereg przedziwnych mechanizmów, które dobrze znał, bo sam je niegdyś powymyślał. Zauważył jednak, że nie wszystkie działają a niektóre z nich kształtem nie przypominają niczego, co  kiedykolwiek byłby w stanie wydumać. Przeleciał Mun swym okiem po dziwnej maszynerii i skoczył w drugie drzwi, do szmaragdowej zjeżdżalni. Mknął nią w dół i w dół, aż spadł na miękką, błyszczącą posadzkę. Oko Muna znalazło się teraz w jakiejś przeogromnej komnacie, którą otaczało białe światło.
- Gdzie jestem? - spytał Mun swym okiem, jednak nie dostał odpowiedzi. Ujrzał za to ten sam, tęczowy blask co wcześniej i tak jak poprzednim razem rzucił się w jego stronę.
W tym momencie Mun przeniknął do samego siebie. Stał teraz na drodze, która zaczynała się pod jego stopami i Mun widział tylko jej skrawek, pomimo magicznego oka. Zewsząd otaczała go czarna próżnia. Zrobił krok na przód a wtedy, gdzieś na drugim lub trzecim horyzoncie, pojawiło się malutkie światełko. Przystąpił więc Mun do dalszej wędrówki. Zauważył, że światełkami są odkrywające się powoli skrawki świata, który skryty jest za czarną próżnią. Pojawiły się ogromne słoneczniki, wielkie i białe Odblaski Myśli, w których kłębiły się gęste, migoczące Bańki Przeróżności, a także Pustynne Wiry tryskające magnetyczną, słodką lawą. Gdzieniegdzie, daleko przed Munem padał też diamentowy Deszcz Miłości, za którym ujrzał pasmo kryształowych gór. Idąc tak żółtą drogą potknął się Mun o małe, czarne pudełeczko. Podniósł je i spytał  - Kim jesteś?
- Nie wiem - odparło pudełko i w tym momencie rozłożyło swoje migające ścianki po czym wciągnęło Muna do środka wraz ze wszystkim, co go otaczało.
Złoty Piasek Snu rozpuścił się już na dobre i targowisko leniwie wracało do życia. Sprzedawcy potrząsnęli swoimi okrągłymi głowami , strzelając przy tym jak batem swoimi długimi, pojedynczymi włosami. Nad miastem Aganon uniosła się fala okrzyków, pisków i furkot rozkładanych Przedziwności. Fala poszybowała w górę, ku Słońcu, które przepełnione jej radością zaświeciło jeszcze mocniej.
Mun podniósł się wreszcie z ziemi, zdjął swój wielki kapelusz i tak jak uprzednio sprzedawcy, potrząsnął swoją ciemną czupryną. Z czupryny tej wyleciały w pośpiechu małe Wronki, ale nikt tego nie dostrzegł. Uczuł jednak Mun jakąś lekkość w sobie i nawet rozchylił nieco pelerynę, po czym ruszył dalej. Dotarł na początek Wystawy i przystanął przy małym straganiku, na którym widniały czarne pudełeczka.
- Co to jest? - spytał Mun. Jego czarne, węglowe oko spało spokojnie.
- To są Pudełeczka Niewiedzy, proszę Pana - odpowiedział grubaśny sprzedawca i podał mu jedno z nich - to prezent, na szczęście - dodał, po czym zakasłał bo zachłysnął się zupą Aganońskiej Ba-by. Mun pstryknął palcami i sprzedawcy urósł brzuch, bo zapełnił się Aganońskimi pysznościami do pełna tak, że starczyło mu ich jeszcze na cały tydzień . Aganońska Ba-Ba powyciągała z niego nieco później smakołyków tysiące i cały wieczór trwała na Wystawie Uczta Marzeń.
A Mun? Włożył do kieszeni Pudełeczko Niewiedzy, nałożył kapelusz na głowę, dokręcił swoje czarne oko i zniknął w białych promieniach Słońca.


Kapelusz Muna, Aganońskie Słońce i lecący Pieskomilek



Aganońskie zwierzęta i owoce





środa, 13 lipca 2016

Przemyślenia - O ścianach









Cześć !

Dzisiaj moje pierwszy post z cyklu Przemyślenia

O ścianach.


 Wykonałam to zdjęcie po południu, przechodząc obok białostockiego, cudownego i pachnącego naleśnikami baru  "Opałek".
"Wrzuciłam" je na laptop i tak sobie pomyślałam, że to ściana naszych uczuć, marzeń, wrażeń i doświadczeń.

 Bo czy my nie mamy wiele warstw nałożonych na siebie? Każda z nich ma inną strukturę, inne barwy i inną historię.
A może z tymi warstwami nie jesteśmy już sobą tak do końca?
Ile trzeba czasu, żeby dokopać się do oryginalnej wersji naszej ściany?

  Ścian jest wiele. Na każdym kroku inna ściana.
 Jedna gładka, lśniąca, cała ze szkła. Gibka, elastyczna migocząca w słonecznych promieniach - taka kusząca, rozmarzona i majestatyczna.

 Są ściany potężne, jednokolorowe, sięgające nieba - tak, że trzeba zadzierać do góry nasze małe głowy, by zobaczyć jak wysoko sięgają jej wspaniałe czuby.
 Są i ściany brzydkie, brudne i ochlapane, takie, na które mówi się"fuj", albo wcale się nie mówi, bo się ich nie widzi. Na tych ściankach często rosną małe roślinki (obserwacja własna), a po tych roślinkach chodzą małe żuczki (nie zawsze, ale często tak bywa)

 Nowe ściany, dopiero co utworzone, piękne i nieskazane, na których jednak zaraz pojawia się napis w stylu "SEBA TU BYŁ" albo bohomaz, czasem nawet ładny, ale nie na swoim miejscu. Nowa ścianka z takim bohomazem albo  z "SEBĄ" ma już swój własny, oryginalny dodatek, niczym kapelusik na głowie damy. Ma z kim porozmawiać bo Seby, z tego co słyszałam, są dość rozmowni i potrafią swe rozmyślenia przenosić nawet w wymiary filozoficzne.

Fajne te Seby


 Ściany z odpadającym tynkiem, zmęczone ale tajemnicze, z bajkowymi nadrukami - takie, co pamiętają wszystko to co trzeba i to czego nie należałoby pamiętać także.
Ściany drewniane, ciepłe, przemoknięte deszczem, pachnące lasem i letnimi wspomnieniami.
Duże, małe, odkryte i schowane.
Ściany skrywające wszystko, co tylko mogą pomieścić.

Ściany życia.








sobota, 9 lipca 2016

Opowiadania - Zapiski z Planety W - Sen






  Miałem sen, ale było to raz, że brnąłem przez krystaliczne śniegi w górę nieznanego mi miasta a domy jako brązowe i granatowe plamy spajały się ze sobą swymi ostrymi czubami.  
 Pod białym niebem krążyły czarne, smukłe ptaki wlatując czasem w głuche szczeliny płaczu. 
 To miejsce było złe. Powietrze przecinały surowe linie. Wszystko gołe, osierocone. 
Bezkres wpisany w każdą cząstkę wszystkiego, co się tam znajdowało, przeraził mnie. 
Poczułem na szyi lodowaty uścisk rozpaczy. Oczy miałem otwarte bo nie mogłem ich zamknąć. Płakać też nie mogłem. 


 Moje łzy był nieme. 
 Nie wiedziałem dokąd sunę tak bezładnie i bezwiednie.


 W pewnym momencie zza wysokich gór, które spały nad miastem, wysunął się mały kształt, cały czarny i dymiący. Dziwne uczucie mnie ogarnęło, że ten niewiadomy byt jest może moją nadzieją, moim ukojeniem -   że przyszedł tu by złączyć się ze mną jakąś nadzwyczajną rozmową. 
Chciałem wyciągnąć ku niemu ręce ale moje ciało było splątane przez jakąś  siłę, przez niewidzialne sznury beznadziei i smutku. Ciągnęły mnie w dół, trzymały mocno. 


Zacząłem się zastanawiać, dlaczego się tu znalazłem.


Czarny kształt kotłował się przez chwilę, powietrze wokół niego gęstniało i migotało. Nagle zamarznięta ziemia zatrzęsła się i z czarnego dymu wyskoczył jak z ciemnego wora wściekły pies, cały z metalu. Konstrukcja jego była prosta - zespawany był gdzieniegdzie w niechlujny sposób i nie miał wyraźnych znaków. Wydał mi się jednak ogromny i przerażający. Trwoga ogarnęła mnie szaleńcza gdy spojrzałem w jego puste ślepia. Wielkie zębiska zaświeciły mi przed oczami a każde jego kłapnięcie metalową paszczą wywoływało w srebrzystych górach lawinę. 
Spływała tak niebieska lawa raz z jednego zbocza, raz z drugiego bez ustanku, bo gdy tylko próbowałem złapać oddech i przymknąć powieki,  wściekłe kły były bliżej i bliżej, szarpiąc powietrze metalowym łoskotem. Patrzyłem się więc w te wilcze ślepia, widziałem walące się góry i czarne ptaki fruwające w popłochu. 


Byłem bardzo bezsilny. Zrozumiałem, że wszystko to trwa ułamek sekundy, nie więcej, a gdy się  obudzę przerodzi się to w wieczność , ba - może już się przerodziło - przecież na planecie W nie mogłem odmierzać czasu. Mrugnąłem kilka razy. Wściekłe ślepia cofnęły się nagle i metalowy pies odwrócił się i pobiegł górską ścieżką gdzieś daleko, w nieznane. Nie była to jednak ucieczka.  
  Górskie zbocza dymiły jeszcze przez chwilę a potem nastała martwa cisza. Byłem w tym samym miejscu, z którego zacząłem swą wędrówkę. Widziałem granatowe plamy, czarne plamy, domy, ostre dachy, płacz, głuche szczeliny smutku...