piątek, 30 grudnia 2016

BAJKA O CYBORGU, CO ZJADAŁ URAN NA ŚNIADANIE

                         
                                                  O Cyborgu, co zjadał Uran na śniadanie


 W Galaktyce Mao, nazwaną tak od Chiońskiego boga Mao przez lud Chionów, co był do Chińczyków podobny, świeciła gwiazda o ramionach pięciokątnych. Ramiona te miała chropowate i rozległe, święcące srebrnym blaskiem, toteż Chiończycy nazywali ją Asan, Gwiazdą Srebrną.
Co roku, w porach zimowych, gwiazda ta ruszała swe potężne ciało, korpus swój wyginała błyszcząc przy tym mocniej i wyraźniej i ruszała w głąb Galaktyki Mao, na zimową podróż.
Mało kto wiedział, że Gwiazda Asan zamieszkana była przez osobnika nadto dziwnego dla Chionów, bowiem znali postać jego tylko z rycin i rysunków skalnych, namazanych przez Chiońskich mędrców. Wielu z nich uznawanych za szalonych czarodziejów, zamykani byli później w grotach Chiońskich gór, by na zawsze już pozostać w ciemnych jaskiniach ze swymi dziwnymi rysunkami. Tylko dzieci Chiońskie wierzyły w stwora i nieraz spoglądały z żółtej ziemi w niebo, wypatrując lecącej gwiazdy Asan.
 A stwór Cyborgiem się zwał, tak po prostu, bo szkarłatny był cały i srebrny, jak jego planeta.
Wysoki był na sześćdziesiąt metrów, głowę miał prostokątną a usta wycięte jako jeden, podłużny pasek, w którym świeciły się srebrne zębiska. Spoglądał Cyborg często w dół, swoje stopy próbując dostrzec, lecz zlewały się one z chropowatą powierzchnią gwiazdy. Ponadto, burze srebrzystych jonów nieraz ograniczały całkowicie widoczność Cyborga. Potrafił tak nasz Cyborg chodzić z głową spuszczoną całymi dniami, aż nie raz, nie dwa, gwiazdę obszerną całą obszedł. Robił się przy tym straszliwie głodny, więc po każdej swojej wędrówce przysiadał na kraterze i wielkimi łapami rwał z ziemi Uran, który przylepiał się często do powierzchni gwiazdy Asan, zwłaszcza wtedy, gdy wędrowała ona pośród zimowych galaktyk.
 Razu pewnego, w zimową noc, gwiazda Asan zapędziła się w bardzo głęboką sferę Mao, gdzie mróz był wielki, aż strzępki jej zamieniły się w ostre, lodowate kolce. Cyborg wędrował wówczas z głową w dół schowaną od paru dobrych dni i zmęczył się potwornie. Usiadł zatem bezmyślnie, wydając z siebie głębokie westchnięcie " yyyyyych!", aż para poleciała w Kosmos i dotarła do samej ziemi Chionów. Zatrzęśli się Chiończycy przez chwilę i poszli dalej spać. Cyborg tymczasem, patrząc pustym wzrokiem przed siebie, sięgnął prawą  łapą po Uran. Przegryzając srebrnymi zębami pierwiastek zaczął czuć, że coś go kuje w Cyborgowy zadek. Pokręcił się zatem i usadowił wygodniej lecz kłucie nie ustało. To zmusiło Cyborga to powstania, co zrobił z wielkim trudem, bo tak umęczony był cała drogą. Zniżył się jak tylko mógł : schylił swoje cielsko najniżej, jak się tylko dało, aż mu zatrzeszczały spawania na plecach, wytężył wzrok i ujrzał w końcu swoje stopy. Ucieszyłby się tym niesamowicie gdyby nie to,że kłucie dalej nie ustępowało. Wyprostował się zatem i stał tak przez chwilę. W końcu, po dłuższym namyśle, obrócił się i ponownie zniżył, tym razem w inną stronę. Po paru chwilach dostrzegł, że coś przed nim wyrasta i kłuje go w nos. Były to kolce, które od mrozu wielkiego wyrastały raz po raz na chropowatej powierzchni gwiazdy. Zdziwił się Cyborg i zrazu zimna doznał. Nie znał jednak innego zajęcia niż jedzenie i podążanie za swymi stopami. Po dłuższym namyśle, wybrał to pierwsze. Wziął łapami swemi największą bryłę Uranu leżącą nieopodal i wpakował do swoich ust. Gryzł tak i gryzł, wysilił się nieco i zauważył, że Uran zaczyna parować, tworząc wokół niego miły, ciepły obłoczek. Siedział tak w błogim cieple Cyborg, jednak gwiazda poczęła szybciej się obracać, wlatując w coraz większy mróz. Kolce wyrastały teraz co kilka sekund, a jeden z nich mało nie przebił Cyborgowej stali. Wziął więc w łapy Cyborg szybko kolejne porcje pierwiastka i serwował je sobie raz po raz, wciskając do buzi. Trwała tak zatem urańska uczta dzień i noc bez ustanku, bo droga była długa i mroźna. Zjadał Cyborg Uran na śniadanie, zjadał na kolacje, zjadał na obiad i podwieczorek. Jadł i jadł , a gwiazda Asan mknęła dalej, w głąb arktycznej przestrzeni galaktyki Mao.
 Uczta Cyborga pozostawiała za sobą ślady na niebie, w postaci wielkich, srebrzystych obłoków, które z pary uranu się wzięły. Dostrzegli to Chiończycy i w popłochu poczęli tłumaczyć nieznane im zjawisko. Znaleźli się zatem tacy, którzy uważali, że to wielki Smok Dżinga zieje zimnym ogniem, by nowy rok zapowiedzieć. Inni twierdzili,że Lew Uku, strażnik Galaktyk, ugania się za gazelą i kurz za sobą zostawia. Przybiegli jednak tacy, którzy pomrukiwać zaczęli, że to Cyborg zezłościł się na lud Chionów, gdy pozamykaliby oni mędrców w grotach. Teraz oto Cyborg, postanowił zapewne ich ukarać i planetę całą zniszczyć. Pomruki te usłyszały dzieci Chiońskie, które zaraz poczęły podskakiwać, głośno wykrzykując do nieba : Cyborgu oszczędź nas ! Cyborgu, my Cię kochamy!  Matki Chiońskich dzieci spojrzały nań koślawymi oczami, po czym poszły do domów parzyć kawę. Mężowie Chiońscy zwołali za to naradę, zebrali się w kręgu nad górą Manu i radzili. Uradzili wówczas, że należy wysłać jednego Chiona, jako przedstawiciela ich wszystkich, by z Cyborgiem porozmawiał i udobruchał go. Wybrano więc Chiona małego, cienkiego, co ledwo trzymał się na chiońskiej ziemi, którego wiatr mógł szybko zanieść w odległe zakamarki galaktyki Mao. Poleciał tak Chiończyk, Cinu-Ciono zwanym, w podróż swego życia. A mędrcy wrócili do domów i przy kawie śmiali się głośno.
 Cinu-Ciono leciał długo, swoje małe ciałko opatulając raz po raz szalikiem, które dało mu jedno z Chiońskich dzieci. Do szaliczka tego przylepiony był papirus, z rysunkiem Cyborga w serduszku. Leciał i leciał Cinu-Ciono, oczy zamykając i marząc o wielkich wyspach, koralowcach, diamentach i wyrastających z nieba tęczach. Widział nieraz on takie tęczę po drugiej stronie urwiska góry Manu, daleko, niemal za horyzontem. Nikt jednak nigdy nie uwierzył mu, że takowe tęcze istnieją. Cinu-Cio wracał zawsze do domu wyśmiany, ale otoczony grupką dzieci, które z chęcią słuchały jego opowieści o kolorowej drodze.
  Kiedy bohater Chioński wleciał w końcu w mroźną sferę galaktyki Mao, przebudził go zrazu mróz niezmierny. Takiego zimna Cinu nie czuł nigdy na swojej planecie. Owinął więc szalik jeszcze mocniej wokół szyi i dryfował dalej. Ujrzał dnia któregoś wielką chmurę, w którą zaraz wleciał. Brnął tak i brnął, zastanawiając się, czy wleciał już może w chmarę kurzu po Lwie Uku. A może znajduje się już w oparach zimnego ognia Smoka Dżinga? Gdzie są owe pastwiska, rozciągające się po galaktyce, gdzie są fortece i zdobne pałace, które opisywali Chiońscy mędrcy? Zastanawiał się tak Cinu długo, aż w końcu usnął ponownie.
 Obudziło go niemiłe uczucie, jakby ktoś kuł go kolcem w brzuch. Otworzył oczy Chiończyk i zobaczył zrazu srebrną przestrzeń, obrośniętą całą w błyszczących kolcach. Piękny był to widok chociaż surowy i odmienny od tego, do którego Cinu-Ciono przywykł. Przemierzył niepewnym krokiem Cinu kawałek gwiazdy Asan, zauważył jednak, że bez problemu jest w stanie poruszać się tutaj, bo taki był cieńki, że przeciskał się z łatwością przez kolczaste szczeliny. Dotarł po długiej wędrówce do czubka piątego ramienia, gdzie zobaczył znajomą mu chmurę. Stanął Cinu na palcach, jednak nie dostrzegł, co przysłania srebrzysta chmara. Usłyszał jednak przeraźliwy jazgot : ughm ! ughm ! ughm ! Jęczała przeciwna istota. Nagle, wielkie oczyska i prostokątna twarz zniżyła się ku niemu. "To Cyborg !" - pomyślał Cinu. Istotnie, był to Cyborg, który uciekając przed kolcami wdrapał się na ramię gwiazdy Asan, zjadając coraz więcej Uranu, bo strasznie się przy tym namęczył. Cinu-Ciao odchrząknął uroczyście i wyrecytował starannie :
- Drogi Cyborgu, witam Cię w imieniu ludu Chionów, który zamieszkuje dziesiątą planetę galaktyki Manu, zrodzony z Boga Ziemi Indu, obdarowany wielkim rozumem i potężną siłą umysłu....
Cyborg wypluł nagle wielki kawałek metalu, który zaplątał się gdzieś z wiązkami Uranu w jego buzi. Cinu-Ciao zmieszał się nieco ale kontynuował :
-.... nasz lud od dawna poszukiwał Ciebie i Twoich przodków, czcząc Twoją podobiznę co dzień, na śniadanie dając w ofierze przysmaki najróżniejsze....
Cyborg wpatrując się bezmyślnie w przybysza począł grzebać sobie w metalowej buzi, bo uran utkwił gdzieś między zębami. Z uszu jego wydobywała się wówczas ciepła para, która buchała raz po raz w biednego Cinu-Ciao.
-....chcielibyśmy podziękować Ci za łaskę daną nam i prosić, abyś tę chmurę przepiękną raczył...-wybełkotał zupełnie zniechęcony i przestraszony Chiończyk, lecz przerwał mu Cyborgu rycząc na głos " UUUUUUGHHHHHHAAAAAAAA!", co kichnięciem miało być zwykłym, a tak przestraszył przy tym gościa, że ten ukrył się szybko za wielką zbitką Uranu.
" No nie, to nie ma sensu" - stwierdził w myślach Cinu " Muszę szybko coś wymyślić, bo zaraz pożre i tę bryłę, a potem mnie!". Począł zatem Cinu główkować intensywnie, tak bardzo, że jego malutkie ciało stało się czerwone, a z głowy para mu ulatywała od ilości myśli i intensywnej pracy. Zobaczył to zrazu Cyborg, który ciepło umiłował w tym trudnych dla niego czasach mrozu. Wyciągnął zatem swoją łapę i nim się Cinu obejrzał, znajdował się w srebrnych kleszczach.
- P-p-uść mnie! Czego chcesz? - jęknął Cinu z przerażeniem. Ze strachu w mig przestał myśleć, co skutkowało tym, że z jego głowy nie leciała już ciepła para. Zawiedziony Cyborg upuścił Cinu na ziemię i usiadł ze smutkiem. Chiończyk stał tak w osłupieniu przed wielkim cielskiem Cyborga i począł rozmyślać plan ucieczki. "Jeśli szybko zacznę biec, może uda mi się dotrzeć na skraj planety, a tam, rzucę się z ostatniego ramienia w wir galaktyki tak, by wiatr Zachodni podniósł mnie do domu. Muszę tylko obrać odpowiedni kierunek.... - myślał Cin-Ciao, a  z jego uchu poczęła wylatywać mgiełka.
" AAAAAAHMMM!" Cyborg podskoczył aż z wrażenia i  wyciągnął ręce ku przybyszowi, tym razem nie łapiąc go jednak.
- Czego on chce? Myśl Cinu, myśl !
 Przypomniało się jednak Cinu, że mędrcy chiońscy zawsze wyśmiewali go i że nie jest chyba najlepszy w myśleniu. Przypomniały mu się drwiące uśmieszki chiońskich mam. Zatęsknił w końcu Cinu do urwiska góry Manu, z której podziwiał tęczę, w której istnienie nich nie był w stanie uwierzyć...W końcu, przypomniał sobie wieczory, kiedy siedział przed grotami chiońskimi, gdzie zamknięci w samotności spali szaleni mędrcy... Smutno się zrobiło Cinu i popatrzył z łzami w małych oczach na Cyborga. Podbiegł nagle do niego i legł mu w ramionach, płacząc przy tym głośno. A z uszu, z ust, z głowy, leciała mu ciepła para, która zaraz otaczała całą postać Cyborga. Tak bardzo smutny był Cinu-Ciao. Cyborg zmieszać się nie mógł, bo nie znał takiego uczucia, jednak dobrze wiedział, jak to jest być otoczonym ciepłą mgiełką chroniącą go od mrozu. Utulił zatem metalowymi dłońmi chiończyka i odsapnął tak bardzo, że podmuch ulgi wywiał gwiazdę Asan w inną, tropikalną galaktykę Ninu. Tak zatem zniknęła gwiazda Asan z pola widzenia Chionów. Zniknął też kurz i niebo przejaśniało. Mędrcy chiońscy, Ci, którzy nie byli uznani za szalonych, wyszli na górę Manu, wyczekując powrotu Cinu. Ten jednak nie przybywał, więc mędrcy uznali, że zjadł go wielki Lew Uku. Mamy chiońskie dalej parzyły kawę, a dzieci przesiadywały wieczorami nad urwiskiem góry Manu, wypatrując Cyborga i jego przyjaciela.
 Gdzie byli? Co robili? Podróżowali daleko w galaktyce Ninu, śpiąc w gorące noce, by myśli nie przywoływać i nie parować zbytnio. Odwiedzali nieraz galaktykę Mao, bawiąc się wtedy w łamigłówki i zagadki. Cyborg nie ganiał już za swymi stopami, lecz biegał za Cinu-Ciao, który uciekał raz po raz w jakieś zakamarki gwiazdy Asan,przeciskając się z łatwością przez las błyszczących kolców. A Cyborg kłapał z zadowoleniem paszczą i łba swojego już nigdy nie zwieszał.

czwartek, 8 grudnia 2016

Dzienniki Pociągowe

Dzienniki Pociągowe

Podróż Pierwsza
5:50, stacja Białystok

2 grudzień 2016

Czasem śnią mi się pociągi.
Siedzę w przedziale, wracam z wielkiego miasta i widzę świat zza wagonowych okien. Ostatni raz, kiedy śniło mi się o pociągach przeżyłam katastrofę. Zderzyliśmy się z jakąś wielką wiązką światła... Siedziałam trochę na kolei. Była noc.
Czasem śnią mi się pociągi.
Ale częściej samoloty. Samoloty śnią mi się prawie zawsze, ciągle są ze mną. Samoloty duże i samoloty małe. Poznałam już we śnie wnętrza przeróżnych samolotów. W niektórych z nich grała muzyka. Niektóre lądowały szybko, płynnie, inne były niespokojne, jeszcze inne rozbijały się... Czasem we śnie widzę samolot, który zaraz runie, a później tylko kłęby dymu unoszą się nad blokami, polami...
Samolot, którym ostatnio leciałam we śnie nie był duży ale ciężko było się do niego dostać. Fartem udało mi się kupić bilet dla mnie i podróżujących ze mną osób. Byliśmy w Anglii, chcieliśmy wrócić do domu. Czułam się bardzo daleko od domu, jednocześnie będąc w domu, tym drugim...
Lotnisko było ogromne, miało nazwę na literę "B" i kończyło się jakby zlepkiem słów "tfrd".
To by się zgadzało, bo bywałam nieraz na Brentford, to jedna z dzielnic Londynu.
Kiedy usadowiliśmy się na swych miejscach, samolot zaczął ruszać z hukiem. Pogoda była paskudna - szalała burza z piorunami, niebo było całe szare, gdzieś z boku było widać ciemną granatową chmurę. Wiał spory wiatr. Wjechaliśmy na pas startowy, jednak musieliśmy się zatrzymać. Okazało się, że na jednym z silników widać jakąś czerwoną substancję. Wszyscy myśleliśmy, że to krew.
Sen był długi, zbyt długi na dziś. Gdy samolot poderwał się do góry musieliśmy po chwili lądować - niektórzy z nas w pośpiechu wybiegli z samolotu, skacząc mu po skrzydłach, inni - według przykazu załogi - zostali. Byliśmy na obcym lądzie, uciekaliśmy jak najdalej, bo baliśmy się, że maszyna wybuchnie. Później szukało nas wojsko...

Z Dorką wyruszyłyśmy dziś do Gdyni. Jest ciemno i zimno.


ok 11:00 , gdzieś za Giżyckiem.

Widziałam przez okno dom na skarpie. Dom z zagraconym podwórkiem. Pełen skarbów w środku. Podwórko drewniane, z uroczym, krzywym płotkiem. Płotek malowany bladą czerwienią, stopiony w mlecznej mgle. Blaszane, wesoło porozrzucane różności zapełniały spowity mgłą ogród.
Wszystko to przez sekund parę.

Ja i Dorka prawie śpimy. W pociągu jest za ciepło. Właściwie, to mi do "prawie" jest daleko.
Pieką mnie oczy, jakby były rozżarzone.
A za oknem tylko mgła i mgła....


P O T W Ó R Z D O L I N Y G E N D U B A J K A P I E R W S Z A (Sierpień 2016)

                                                                 
                                                 P O T W Ó R  Z  D O L I N Y  G E N D U
                                                   
                                                        B A J K A    P  I E  R W S Z A



   
   Gdy Księżyc zgasł, nad Doliną Gendu zapanowała Bezkresna Ciemność. Spokojne góry spowiła czarna mżawka a brzeg Doliny zamarł, wydmuchując ostatnie, mgliste tchnienie ku tafli srebrnego jeziora.
    W granatowym Lesie Złudzeń siedział Potwór. Wędrował on wiele dni przez Ciemnię Zdarzeń umorusany  w Czerni Nocy, zgarbiony i brzydki. Czuł, jakby ciężkie sklepienie nieba osuwało się powoli na jego włochate barki a ta ciemność przytłaczała go niezmiernie.
Szukał Księżyca.
   W końcu, po dłuższym odpoczynku, wstał z wielkiego głazu i ruszył w dalszą wędrówkę. Brnąc przez ciemnicę nastąpił Potwór na gałąź kolczastą, której ostry kolec wbił się szyderczo w jego łapę, zadając mu ból  tak ogromny, że jego ukryte oczy przykryła na chwilę mgła. Wściekł się Potwór jednak nie zaprzestał wędrówki i zły szedł dalej.

    A kolec był jadowity.
 
    Przedzierając się po omacku przez krzewy dotarł na skraj leśnej przepaści, której dno sięgało do najgłębszych tajemnic Doliny , pod której ziemią płynęło pasmo tajemniczych tuneli. W tunelach tych błyszczały skryte klejnoty i nienarodzone gwiazdy, które milczały pulsując spokojnie tajemniczym blaskiem. Tunele wypełnione były czystym powietrzem i podmuchem letniego wiatru a zajść można było nimi w Krainę Marzeń, a stamtąd dalej, do Przestworzy Nieznanych  aż do Nieskończoności.
  Włochaty Potwór stał nad przepaścią oddychając ciężko. Rozejrzał się dookoła, mrużąc swoje niepoznane oczy, jakby szukał w gęstwinie Lasu jakiejś podpowiedzi.
Przepaść przypominała mu zgniłą jamę i nie chciał mieć z nią nic wspólnego, chociaż sam w połowie już gnił. Ból przedarł go ogromny i zawyłby z całych sił, lecz nie miał do czego. Wszystko bowiem zniknęło, oddychał tylko on i Las Złudzeń nad Doliną Gendu.

                                                                                  ***

   Długo zastanawiał się , czy nie wskoczyć do przepaści. Stał tak i stał a wokół niego zaczął kręcić się Wietrzny Wir, który skrywał w sobie wszystkie Pory Roku. Wir ten tańczył tajemniczo, unosząc w powietrzu kolorowe liście. Las Złudzeń zaszumiał złowrogo, by zaraz dać się porwać do Wietrznego Tańca.
    Przeniósł się zatem Potwór w krainy odległe, gdzie woda pachnie marzeniem, a powietrze zbliża do siebie oddechy, do pól wyściełanych złotym zbożem, których dotknięcie rodzi miękkość serca i unosi duszę w górę do białego nieba. Zobaczył Potwór piękne, czerwone iskry spadające z nieboskłonu, wilgotne, pachnące kwiaty umoczone w deszczu i spojrzenia błyskające fiołkami w odbiciu wielkich jezior. Ścieżki wypełnione żółtym piaskiem zaprowadziły Potwora w leśne zaułki,gdzie kora drzew oddychała głośno a dalej, za turkusowymi wzgórzami, kryło się tysiące słów niepoznanych.
    Przebiegł Potwór przez kręte drogi, wysadzane błyszczącymi kamieniami, które w nocy świeciły blaskiem fluoru, patrząc z dołu na wędrowców i pił też krystaliczną wodę z wijących się między trawami potoków. Zwiedził Potwór jaskinie głębokie, gdzie drzemały Diamentowe Tajemnice, przemknął przez drogi i doliny, przeglądając się w kałużach, widząc swój pysk  włochaty  w odbiciu chmur, zdążył też ubrudzić się lepką żywicą, której zapach koił go i otulał atłasową chustą.
    Pewnej nocy, zbłądził Potwór podczas wędrówki i zaskoczyła go burza. Wdrapał się więc na ogromne, bocianie gniazdo, wtulił się w miękką słomę  po czym zasnął .
     Tymczasem burza narastała.
     Wzbił się w powietrze szereg majestatycznych chmur, kłęby Dymu Nicości otoczyły Potwora i jego gniazdo tworząc szare tornado. Skulił się Potwór tak, że siano przebiło gąszcz jego grubej, brudnej sierści. Zacisnął ciężkie powieki tak, że uleciały z nich dwie kamienne łzy, tocząc się po ziemi. Z łez tych powstała  kamienna lawina, która spadała w drogi i pola, niszcząc złote zboża, roztrzaskując pachnące sosny i zapychając jaskinie wraz z Diamentowymi Tajemnicami.Wciskał się ten ciężki potok łez w najskrytsze  miejsca, turkusowe wzgórza i makowe pola. Roztrzaskując bezlitośnie lśniące klejnotami drogi. Toczyły się tak kamienie w dal, a Potwór spał, drżąc raz po raz w ciepłym gnieździe. Nagle, w górę do szarego nieba wzbiły się kłęby dymu miłości, a z niego ciskały błyskawice czerwone.Ostre iskry przeleciały ze świstem przez Las Gendu,znikając zaraz w ciemnościach. 

  Potwór przetarł włochatą twarz i począł powoli wyłaniać się z szarej otchłani. Poczuł zaraz jak rwąca siła podrywa go do góry, a następnie ciska o ziemię. Uderzył Potwór zębiskami o czarną glebę. Kolec kuł go potwornie. Był to jeszcze większy ból niż ten, który jest w stanie wytrzymać nawet silny, dorosły potwór górski. Podniósł się z czarnej ziemi i rozejrzał. Zdał sobie sprawę, że znowu stoi nad znajomą przepaścią, która spokojnie rozdzielała Las. 
  Właściwie Potwór nie pamiętał, jak i dlaczego skoczył w ciemne czeluści przepaści. Potwory nieraz działają instynktownie, chociaż zdarza się, że za czymś bardzo tęsknią. Wtedy ich potworze serce rwie pustka i tęsknota, która jednak daje im nadzieję. Nadzieja ta przeradza się w ogromną siłę i determinację, a potwór wie wtedy, że tam, dokąd zmierzają jego włochate łapy jest ukojenie i dobro. 
  Nasz Potwór szukał Księżyca. 
                                                                              ***
   Korytarze gwiezdnych tuneli zaślepiły początkowo Potwora swoim tkliwym blaskiem.
Zmrużył więc Potwór swe dziwne oczy, by zaraz powoli otworzyć je z zachwytem. Gwiezdne światło migotało spokojnie,  a pod łapami dało się poczuć przyjemną wilgoć - to klejnoty roztapiały się pod wpływem ciepła. Topniejące kamienie tworzyły kolorowe strumyki, które pięły się w górę tunelu, zachęcając Potwora do dalszej wędrówki. Przez chwilę stwór wahał się, jak zwykle, jednak skręcił pewnym krokiem w najjaśniejszy z gwiezdnych tuneli. Gdy ujrzał ścianę obsypaną kryształami, zapomniał wnet o bolącym kolcu i nieprzyjemnej burzy. Szorstkimi łapami począł pacać delikatnie zbocza ścian, przeczesując w uczuciem każdy skrawek. Przymknął swoje oczy i brnął dalej i dalej, wdychając w nozdrza gwiezdny pył.
 Tak oto Potwór stał się wirtuozem, artystą malarzem. Rzeźbiarzem, który czarnymi pazurami delikatnie odrapywał skalne przestrzenie, szlifierzem, który opuszkami spękanych łap szlifował i lepił gwiezdne kształty, a sierścią brudną zarysowywał i szpachlował. Gwiezdne światło wysuszyło mu sierść, gwiezdny pył wysuszył ją ciepłem swoim. Sunął tak Artysta w górę i w dół, zgodnie ze świetlnymi korytarzami, krocząc po kryształowych wodach. Serce  jego wypełniała na zmianę euforia i spokój, aż łzy diamentowe skapywały z jego ślicznej, włochatej twarzy. Myślał jednak, że to diamentowy deszcz skrapla się ze sklepienia, bo nie wiedział, że takowe łzy w sobie posiada. Zamknął wreszcie Potwór oczyska wielkie i głębokie, brązowe niczym kora szlachetnych drzew. Westchnął z całych sił i oddech ten wyparł go na powierzchnię.
  Oto znajdował się Potwór nad brzegiem wielkiego Jeziora Snów. Skalisty brzeg oświetlony był światłem z tafli, która wydawała się mienić srebrem i niebieską szarością. Panowała tu cisza, a nad wszystkim mieniła się ogromna Luna. Księżyc przeogromny tak, że zasłaniał niemal całe sklepienie. Wpatrzył się potwór w niego nie mogąc uwierzyć w prawdziwość Nocnej Gwiazdy. Nad brzegiem siedziała przykurczona postać. Potwór widział ją niewyraźnie. Wyciągnął łapy ku Lunie. I stał tak nieruchomo,  wdychając mroźne powietrze, chłonąc blask Księżycowej tafli. 


                                                                        * * *